niedziela, 2 grudnia 2012

Thank you

Pisze spontanicznie, nie mając pomyslu na notę, ale czuję, że coś pasuje skrobnąć. Ostatnio brakuje mi czasu na takie dumanie, rozmyślanie. Wieloma rzeczami zaczelam sie bardziej przejmować, szczególnie studiami ( wlasnie wylalam kawe na klawiature ) Zbliża się u mnie sesja i ja poraz pierwszy chyba w życiu nie chce mieć żadnej poprawki, chce wtorkowy egzamin zaliczyć chociaż na 3, jest tego w ciul... ale uczy się przyjemnie, bo to ciekawe rzeczy, typu: Jak badamy brzuch, klatke piersiową itd albo opisać choroby poszczególnych ukladów np oddechowego np astme. Troche tego jest, sama się sobie dziwie, że w tym semestrze chodze prawie na wszystkie wyklady, nie dlatego, zeby wpisać się na liste jak jest taka sytuacja, czy zeby ludzie nie gadali, tylko dlatego, że jakoś źle się z tym czuje jak omine wyklad taki jak np pediatria, mozna tyle ciekawych rzeczy posluchac, nauczyć się, dlatego wlasnie chodze na zajęcia. Mimo tego, że moje 5 dniowe życie tam w Jaro jest takie szybkie, zakręcone, to lubie tam przebywać, a to chyba z tego względu, że mam na prawde świetnych znajomych, dobrze mi z tymi czterema wariatkami :) dwie na stancji i dwie na uczelni. Może gdybym nie miala tej świadomości, że zaraz zlecą studia i każda z nas pójdzie w swoją stronę, a ja wróce do Rzeszy do mojego domku już na 7 dni w tygodniu a nie 2, może wtedy bardziej dobijaly by mnie te rozstania i rozląki z B. Gdzieś tam glęboko czuję, że dobrze się dzieje, że  akurat ten kierunek studiuje i akurat tam, mam nadzieje, że kiedyś zbiorę tego żniwa i nigdy nie powiem, że żalowalam swego wyboru.
A zmieniając temat na bardziej przyjemny, odnośniu ślubu to chyba powoli, powoli coś się zaczyna dziać w tym kierunku hehe, ostatnio bylam z mamą oglądać sukienki, bo byly atrakcyjne ceny, oczywiście nie po to żeby ją już kupić 1,5 roku prze ślubem, ale po to by się rozejrzeć, znaleźć swój typ, bo sama nie wiem jakie mi się podobają... Wiem, że nie za bardzo wyozdabiane i niezbyt wielgaśne, ale też nie totalnie skromne, także nie mam jeszcze swego idealu. Poza tym na przyszlym weekendzie mamy zamiar z B się wybrać na pizze tam gdzie wydaje nam się, że zrobimy wesele, z Anetą śmiejemy, że to wielki krok - iść na pizze tam hahaha, śmiejcie się, dla mnie wielki :P
Poza tym ja już powoli czuje święta, i nie moge się doczekać.. po prostu czekam na nie! na troche wolnego, żeby nie mieć nic na glowie związanego z egzaminami, zaliczeniami itp. Mam ochotę na gorącą herbatkę w towarzystwie pana B, leżeć z nim i oglądać jakiś film, ahh.. kiedy tak będzie.. Marzy mi się też więcej czasu po to, żebym mogla zasiąść w swej pracowni ;) i decoupażować, i robić kartki.. To się stalo taką moją malą pasją :)
Póki co kończe pić kawe, zaraz trzeba robić obiad , żegnać się z papuszonem, Zuzą i Heniem, jak i calą rodziną i i spadać z kochanego domku.. Od poniedzialku znowu na pelnych obrotac, byle do Świąt..

środa, 7 listopada 2012

jade na motorze, motorze w czerwonym kolorze

Jednak.. nie ma nic lepszego, niż zasypianie przy ukochanej osobie.. Swoboda, imprezy, zew wolności mi tego nie zastąpi.. Nie spieszy mi się do dorosłości, ale wiem jedno.. Z tym człowiekiem chce spędzić całe moje życie :) Jestem czasem taka zmienna, ja nie z tych co są jak wierzba targana przez wiatr, mimo ciosów od życia tkwi nadal w tym samym miejscu, bo tak głęboko zapuściła swe korzenie.. Lubię ruch, lubię jak coś się dzieje, ale mimo wszystko moje miejsce jest przy panu B, w moim mieście. Tak było super na weekendzie.. On, mimo tego, że wygląda na smutasa i poważniaka, to tylko on potrafi mnie tak rozśmieszyć.. Uwielbiam to jego poczucie humoru :) i te zmarszczki gdy się uśmiecha.. eeeh..  Siedze teraz w Jaro, popijam kawkę..i tęsknie.. Zaraz lece na zajęcia, uczyć się na prawde kurcze fajnych rzeczy.. W końcu czuje, że coś wiem więcej.. Znowu jestem jakaś pobudzona, chyba przez to, że mam kolejny cel do osiągnięcia, otóż chcę zrobić prawko na motor gdzieś w kwietniu, koniec kropka! Jak nie zrobie to dupa wołowa ze mnie. Chce jeździć na motorze, wiatr we włosach, wsiadasz i jedziesz gdzie chcesz.. bo już mi nie wystarcza być pasażerem i siedzieć tylko z tyłu za B, ja chce prowadzić! zmieniać biegi, dawać czadu! Także kurcze jak zrobie to prawko będzie super :) wyobrażacie to sobie? Piguła na motorze :D haha.. Obym wytrwała w tym celu !

czwartek, 1 listopada 2012

It's not my fault, I'm happy! :)

Mamy listopad, w dodatku 1.. Lubie każde święta, te również. Słoneczko za oknem, więc atmosfera niezbyt grobowa, z resztą przy moim starszym bracie nie da się smucić, odkąd dojechaliśmy na cmentarz, wziął chryzantemy i rzucił hasło " no to czas na grobbing" to już mi jakoś ciągle wesoło... W ogóle wesoło mi jest już od tygodnia, odkąd przeżyłam mega extra impreze! Potrzebowałam tego.. takiego totalnego odmóżdżenia, wariacji, śmiechu że aż brzuch boli! a z tymi wariatkami na stancji jajca lecą cały czas.. I tu muszę się wam do czegoś przyznać, sobie również, oficjalnie stwierdzam: Poczułam, że żyje! chodze jakaś taka weselsza, wszystko jest naokoło jakieś takie sympatyczniejsze.. Mimo iż troche przesadziłam, bo wytańczyłam się z prawie wszystkimi mariosjaninami (czyt. wiejskie chłopaki) w klubie, i pan B jest troche na mnie zły, to wiem, że mi chodziło tylko o dobrą zabawę, i taka właśnie była, chciałam się po prostu wyszaleć, potrzebowałam tego. Odkąd jest taki wysyp wśród znajomych na śluby, na dzieci, wspólne wynajmowanie to i mnie taka presja dorwała. Słuchając o kwasie foliowym, welonach, rachunkach, przebywając z nimi czułam się jak z innego świata.. Z resztą już nie raz o tym tu wspominałam. Ja tego wszystkiego nie neguje, założenie rodziny jest moim celem życiowym, ale nie rozumiem jednego: do czego się śpieszyć ? Świat jest taki wspaniały, taki ogromny! Tyle moge robić codziennie.. Iść na basen, czy do kina, wiem że drogo, ale to już co innego jak oglądanie w domu przed laptopem, ma się większą radoche. Można iść do baru, wypić nowe piwko, lub zjeść coś czego nie kosztowałam.. Można tyle tworzyć, aktualnie odnowiłam wieszak, deseczke i drewniany widelec sposobem decoupage, coraz lepiej mi to wychodzi! W przyszłym tygodniu może uda mi się pojechać zobaczyć sztuczną nerkę i zapoznać się z tematem. Kurde jest tyle do zrobienia.. że nie ogarniam tych ludzi co tak pędzą, śpieszą się gdzieś.. Nie ogarniam również tych co siedzą i nic nie robią, narzekają na swój beznadziejny los, ciągle są zmęczeni, bo praca, bo coś.. Pamiętam, że jak chodziłam na praktyki od 7 do 14:30, i zapieprzałam na kardiologii, tam się za dużo nie siedziało, to jakoś tak po wyjściu ze szpitala byłam taka zadowolona.. Mam nadzieje, że kiedyś nadal będzie mi towarzyszyło to uczucie jak już zaczne na prawde pracować. Jestem szczęśliwa w moim związku, z panem B, ale nie potrafie przylepic się całą sobą do jednego człowieka, i jemu wszystko poświęcić. Ja muszę być w ruchu, poznawać, doświadczać, po prostu czuć, że żyję własnym życiem, nie cudzym.
Póki co ładuję baterie, do niedzieli siedze w domku, widze się z B, jutro muszę tego dziadka wydrzeć na miasto, trzeba się napić browarka, pogadać, pośmiać troche, zrelaksować się, zasnąć razem.. bo brakuje mi tego. I cały nastepny tydzień znowu w niepozornym Jaro, z tymi czubami, z którymi ostatnio przeżyłam najlepszego kaca w życiu nad ranem.. Normalnie Wszystko mnie śmieszyło.. szczególnie hasło Jagny " spaghetti????!!!!" hahaha i plew w szafie :P jaja jak berety :) Będę tą impreze wspominać ;)
A teraz słucham Kukiza i spadam oglądać "Nietykalni", podobno fenomen, także zobaczymy..
Wybaczcie chaotyczną notę, bez jakiegoś konkretnego przesłania :P po prostu cieszę się zdrowiem, młodością i tym, że jeszcze tyle może się zdarzyć :) ...

niedziela, 14 października 2012

jesiennie

Październik.. jesiennie.. ale jakoś tak wcale nie jest mi smutno z tego powodu.. W moim przypadku jesień to twórcza pora roku. Ostatnio jestem jakaś taka bardzo zamyślona, nie ma w mojej głowie czasu na nudę, a to z tego powodu, że chyba w końcu znalazłam swoją pasję, mały światek, w którym mogę się zamykać. Zaczynam przygodę z decoupage. Na razie jest to zabawa, dopiero się uczę, ale z tego co już widzę, dostarcza mi takie siedzenie przy biurku, klejenie, tworzenie coś z niczego, wiele satysfakcji. Nie jest to tanie hobby, ale powolutku zaczynam gromadzić materiały. Przy okazji zajęłam się również robieniem kartek :) już pare poleciało do znajomych z różnych okazji.. Także ciesze się, że w końcu mam swój kąt.. Uwielbiam rzeczy z duszą! rękodzieła.. Marzę o tym, by kiedyś moje mieszkanie wypełnione było rzeczami zrobionymi własnoręcznie, czy to karmik zrobiony przez pana B, ozdobiony przeze mnie, czy to krzesło stare z giełdy staroci odnowione przeze mnie na styl rustykalny.. kocham takie klimaty. Każdy ma swój gust, niby o gustach się nie dyskutuję, ale jak tak widzę, jak moi znajomi Ci bardziej zamożni :P urządzają sobie swoje cztery kąty, to jakoś tak.. wcale nie zieję podziwem, i nie chylę głów przed nimi, bo nie podoba mi się urządzanie mieszkań wg takich suchych projektów, a wszystkie meble jakie są nowe, brane prosto z ikei.. co wygląda po prostu jak wystawka ze sklepu meblowego. No ale, o gustach się nie dyskutuję ;) Wiem, tylko tyle, że jak kiedyś będzie mnie w końcu stać na swoje cztery kąty będzie to miejsce do którego wsadzę całe swoje serce, i każda niemalże rzecz będzie miała swoje ciekawe, tajemnicze pochodzenie ;) ...
Poza tym.. Studia, drugi rok.. Stancja, 5 dni tygodnia z wariatkami z mieszkania.. Jest śmiesznie, nawet mimo nowej wspólokatorki, która jest taka jakaś neutralna, może być, może się rozkręci. Na uczelni nic nowego, prócz grona nowych przedmiotów, dosyć cięższych.. chirurgia, parazytologia, interna, pediatria.. Będzie wesoło na sesji, lecz póki co staram się chodzić na wykłady, a niektóre z nich są na prawde ciekawe.. Także wszystko gra, tylko znowu przyszły rozstania z B.. Wieczory niedzielne są zawsze jakieś takie melancholijne.. nie da się pozbyć tej świadomości, że prawie 5 dni nie będę widzieć tego Bubka.. no, ale taka kolej rzeczy.. Ostatnio nawet coraz częściej rozmawiamy o ślubie, szukam sal, mam na razie dwie na oku, no i datę ślubu.. jak na razie podoba mi się 10 maj 2014 roku, no ale zobaczymy.. Niebawem trzeba będzie trochę się pobujać za tymi salami, dowiedzieć o terminach itd.. i można powolutku zacząć szykować jakieś przygotowania.. Jakoś tak coraz bardziej dociera do mnie, że mamy się pobrać.. kurde, ale jaja...
Póki co idę uczyć się przyklejania serwetek na słoikach, bo wczoraj mi nie wyszło.. farba już schnie.. Jednak mieć pasję to jest super sprawa..
pozdrawiam odwiedzających !

czwartek, 6 września 2012

" zaraz dzień ( jeszcze jeden ) zrób, co możesz.."

             
                  Zaglądam tu i myślę, że warto, warto uwiecznić gdziekolwiek, choćby w wirtualnym świecie dzisiejszy... dzień. Myślę, że więcej takich się nie powtórzy. Zanim dojdę do sedna, napiszę tylko tyle, że aktualnie jestem w trakcie odbywania praktyk w szpitalu u siebie. I śmiać mi się chce troche z siebie, jak przypomnę sobie gdy mówiłam, że ten akurat szpital wydawał mi się taki spokojny, jakby nic się tam nigdy nie działo.. Kończę pierwszy tydzień praktyk, i jestem bogatsza o nowe, niesamowite doświadczenia. Jestem na oddziale chirurgii, sama, nie mam żadnej koleżanki, nie mam z kim dzielić się wrażeniami, spostrzeżeniami, tak wyszło, wszyscy pokończyli sobie praktyki wakacyjne wcześniej. Pierwsze dni były średnie, klimatyzowanie się w nowym otoczeniu.. próba nawiązania kontaktu z pielęgniarkami.. Na nowo próba wejścia w problemy leżących tam pacjentów, i ich dolegliwości..Każdy oddział jest inny, ma inną specyfikę. Byłam jak na razie tylko na kardiologii, teraz chirurgia. Na tym wcześniejszym panował chaos w porównaniu do tego co teraz jestem. Do moich zadań jakie tutaj wykonuję jest mnw. Przygotowywanie kroplówek, podłączanie, zmiana, i ich zdejmowanie, latanie na blok operacyjny po pacjentów, zazwyczaj takich, którzy własnie wybudzają się z narkozy, przenoszenie ich na łóżko ( niektórzy lubią sobie pojeść, mój kręgosłup to odczuwa ) Poza tym podawanie leku dożylnie przez wenflon, rozmowy rozmowy i jeszcze raz rozmowy z pacjentami.. i w sumie tyle takich ważniejszych zadań. Jeszcze tylko wspomnę, że na wcześniejszych praktykach na kardiologii miałyśmy zakaz podawania leków i manewrowania przy kroplówkach, a zajmowałyśmy się raczej tylko karmieniem pacjentów, ścieleniem łóżek, wożeniem pacjentów na badania, myciem i pampersami.. ( do tej pory qpa mnie nie dopadła :P) No ale dojdę do sedna tematu. Otóż dziś te zadania jakie mi przydzielono przerosły moje najśmiejsze oczekiwania. Asystowałam przy dwóch operacjach. Pierwszą z nich było usunięcie żylaków. Stałam z boku żeby nikomu nie przeszkadzać, oglądałam co i jak. Byłam strasznie głodna i w pewnym momencie słabo mi się zrobiło, ale opanowałam się, wzięłam pare głębokich oddechów, i jak włączyli klimatyzację to juz było dobrze. Ogólnie mówiąc, ciekawy widok. Nie wiedziałam że żyły wyglądają dosłownie tak jak u kurczaka którego nieraz obrabiam do obiadu i pozbywam się żył. Myślałam, że nie są takie białe :P no ale są. Troche krwi się lało, ale ta operacja należała do tych lajtowych bardziej. Po ponad dwóch godzinach pani pielęgniarka ( też Majka o dziwo :P ) zapytała czy chcę być przy operacji przepukliny. Z chęcia się zgodziłam, ale musiałam coś zjeść ! Poleciałam więc na górę 3 bit, soczek, herbatka i od razu lepiej :) Przyszłam z powrotem na blok operacyjny, w trakcie przerwy posiedziałam z pielęgniarkami w ich pokoju socjalnym. Same obce baby gadające o plackach, butach, pogodzie.. Było troszkę drętwo, ale co tam, interesowało mnie to co miało być za chwilę. No i zaczęło się, jedna z pań pielęgniarek wzięła mnie pod swoje skrzydła do "umycia ". Pokazała mi jak się chirurgicznie myje ręce, pomogła założyć sterylne ubranie, rękawiczki ( myślałam sobie wtedy " po co do cholery mnie, praktykantkę tak przygotowują? przeciez ja będę nadal stała z boku") Operacja pdt - przepuklina. Pacjentka leży, uśpiona, trochę przy kości. Stoję z boku, obserwuję jak lekarze rozcinają brzuch. Za chwilę jeden z nich mówi do mnie żebym podeszła, zrobił mi miejsce centralnie obok siebie.. i tak już stałam dwie godziny, pod lampami od których było mi gorąco, nad rozciętym brzuchem do którego wkładałam prawie całą rękę ( za namowa lekarza), mówi do mnie " włóż sobie ręke, pomacaj, zobacz co tam w środku, ciekawe ? " ja odpowiadam coś w stylu " Jezu jak dziwnie.." a on " jaki Jezus? tu nie ma Jezusa, jestem ja, pand doktor(jakiś tam) pani pielęgniarka... " i tak wymienia mi kto jest na sali. Niby śmieszne, ale nie zwracam na ta gadkę uwagi, jestem przejęta tym co mam w ręku, co mam możliwość widzieć..W późniejszym czasie operacji między innymi dał mi szczypce i kazał tamować krew gdy pojawi się z rany, potem trzymałam dwa haki, którymi odsłaniałam całą powłokę brzuszną, po to by oni mogli swobodnie wypalać te różne zbędne farfocle (zrosty itd) Nawet wyciągnął kawałek jelita cienkiego żeby mi pokazać i dał mi do ręki haha masakra uczucie.. Wiem, że jak się to czyta to wszystko wydaje sie być takie drastyczne. Ale w rzeczywistości po prostu zobaczyłam jak takie operacje wyglądają od kuchni. Akurat trafiłam na zgrany zespół lekarzy z pielęgniarkami, śmiali się tam z różnych opowiastek, mówili do siebie proszę i dziękuję. Na prawdę, byłam pod wielkim wrażeniem.. Oni są już tak wsiąknięci w tego typu operacje.. Jak było już po wszystkim, ładnie podziękowałam, bo byłam na prawdę wdzięczna, że ja taki nowicjusz, młodziaczek po I roku miałam szansę zobaczyć takie rzeczy, być na bloku i widzieć to wszystko, co najmniej jakbym wybierała się na chirurga i studiowała medycynę.. A mi przeciez zależy na pielęgniarstwie :) i tak jest. Kiedyś raczej wolałabym pracować bardziej z ludźmi w sensie nie tymi uśpionymi ;) i znać ich bardziej osobiście niż "od wewnątrz".. Zobaczymy, czas pokaże, jeszcze tyle przede mną ( o ile zdam wtorkowy egzamin poprawkowy:P) tyle przede mną oddziałów do odwiedzenia.. Po tym pierwszym tygodniu już wiem, że będa to jedne z najlepszych praktyk jakie miałam. Nie tylko ze względu na te doświadczenia związane z byciem przy operacjach, ale tez dzięki temu, że są tu na prawdę super panie pielęgniarki, nie wspomnę o oddziałowej która jest tak kochaną kobietą, że aż chce się przytulić człowiek do jej ramienia.. Wdzięczna jestem za ten czas. Oby nadal było tak fajnie..
A teraz czas się wykąpać i iść spać, bo jutro znowu 5:20 trzeba wstać...
Lubię , lubię to uczucie, gdy tylko przekrocze drzwi od szatni w swoim śnieżno białym mundurze, to jak już w inny sposób ludzie na mnie patrzą i inaczej postrzegają. Marzę o tym, by kiedyś ten mundur nie tylko świadczył o tym, że jestem ze służby zdrowia, ale, że jestem prawdziwą pielęgniarką ze sporą wiedzą. Póki co dopiero się uczę..

środa, 22 sierpnia 2012

fafa rafa


             W głośnikach Jan Kaczmarek.. odpływam przy jego dźwiękach.. Tak sobie myślę, że męczy mnie pewna moja cecha.. to, że często porównuję moje życie do czyjegoś.. przez co czasem nieświadomie popadam w zły humor. Na przykład; siedząc ze znajomymi, którzy są chajtnięci, albo szykują się do podjęcia tego wielkiego kroku czasem tak troszeczkę im zazdroszczę słysząc jak to nie jest super w małżeństwie i na co ja czekam? Wiele znajomych par pomieszkuje już ze sobą razem i jakoś wspólnie dzielą każdą porę dnia od rana przez południe do wieczora aż po noc.. i wtedy owszem troszkę im tego zazdroszczę i myślę sobie " czy ja jestem gorsza? bo jestem z B już 8 lat, co prawda zaręczyliśmy się ale jakoś nie palimy się by biec do ołtarza już teraz ? I czy to o mnie świadczy, że ja jestem gorsza? Albo następny przykład - dzieci. Cudownie jest mieć swoje dziecko, nie wątpie w to, i chce kiedyś je mieć a nawet trójkę ( może. MOŻE nawet zaadoptować, kto wie..) ale czy to, że w wieku 24 lat Jeszcze nie śpieszy mi się do macierzyństwa oznacza, że jestem gorsza ? Niedojrzała ? i tak jak to ostatnio usłyszałam " mimo swego wieku zachowująca się jakby nadal miała 16 lat", czy w takim razie jestem gdzieś z tyłu od tych którzy biegną tak za tym dorosłym życiem ? Coraz częściej myślę, że może tak jest.. Czuję się lekko niedowartościowana z tego powodu, że to moje poważne życie tak późno zaczynam.. I że jeszcze 2,5 roku studiów przede mną i dopiero wtedy będę mogła zacząć szukać pracy i dorównać tym wszystkim, którzy mówią o mnie rzeczy w stylu; "  Maja nie zna wartości pieniądza, bo nigdy nie pracowała, Maja nie wie czego chce", i to co najbardziej mnie rozwaliło:" Maja nie zna życia".. No taką mam opinię, każdy wysnuwa swoje teorie spiskowe.. ludzie kochają oceniać innych.. Przyznam szczerze, że troszke mnie to boli, że taka plakietka za mną podąża.. Ale z drugiej strony.. tej mej takiej pozytywnej :P myślę sobie, czy to ja mam problem czy inni ? Może Ci wszyscy którzy mięliby podobne życie do mojego w sensie, że mam na prawde dobrych wyrozumiałych rodziców, którzy są za mną na dobre i na złe i do niczego nie zmuszają i kibicują przy każdej mej decyzji bym miała jak najlepiej. Nawet wtedy gdy po jednym nieudanym trafie odnośnie kierunku studiów, postanowilam po 3 latach robić coś całkiem innego, i w tym nadal mnie wspierają..  Może gdyby Ci wszyscy plotkarze mięliby takich fajnych rodziców jak ja mam i taką swobodę działania, może by tak tyle nie gadali ? Nie wiem, i w sumie nie chce mi się tego analizować.. bo jak już wspomniałam.. nienawidzę teorii spiskowych jakie ludzie wysnuwają, nie mając tak na prawdę pojęcia o człowieku.. Dlatego pozwólcie mi iść swoim torem, swoim tempem..
             Odnośnie porównań.. właśnie zdałam sobie sprawę, że chyba nie ma sensu to całe porównywanie się do innych.. Czasem podoba mi się spokój, imponują mi młode, i na pierwszy rzut oka wydające mi się szczęśliwe małżeństwa.. a czasem, siedząc sobie np w Krakowie u brata i jego znajomych imponuje mi ta totalna swoboda, siedzenie sobie w czerwono zielonym pokoju, słuchanie muzyki, palenie cygarków i huśtanie się na huśtawce, która jest zamontowana w salonie, wtedy sobie myślę " ku*** do czego ja się śpieszę? Jest jeszcze tyle rzeczy do zrobienia.." I puentą tej oto notatki, będzie właśnie ta myśl, która jak na razie  przeciąża tę szalę pdt: " dorosłość / carpe diem". Jeszcze z panem B tyle miejsc do zwiedzania.. czy to motorem, rowerem, autobusem.. i może kiedyś w końcu samolotem?
Póki co główny wyjazd wakacyjny za nami.. Trasa: Biesy-> Pieniny-> Tatry-> Kraków za nami.. Ogólnie mówiąc było całkiem fajnie.. ale tu znowu niestety porównuję się do innych, którzy jeżdzą po całym świecie, zwiedzają niesamowite miejsca, słyszą różne języki,, ahh.. w tym przypadku niestety nie umiem się nie porównywać.. bo po prostu jestem żądna widoku miejsc, których nigdy nie widziałam.. I mam nadzieje, że w przyszłym roku w końcu wyruszymy gdzieś gdzie jeszcze nie byliśmy :) No ale cóż, nie każdy może się pochwalić, że zwiedził prawie całe południe Polski, cudze chwalą a swojego nie znają :P hehe to takie małe pocieszenie dla mnie :P
Oki, a teraz czas na kilkudniowe leserstwo na chałpie, rodzice jada więc można się pobawić w dom :) z panem B.. Planuje go troche nauczyć gotować, bym kiedyś jak będę wracała z 12 godzinnego dyżuru zastała coś pożywnego do jedzenia w lodówce !
Tak więc pozdrawiam czytających bloga :) szczególnie Ulcie farfocla wierną czytelniczkę :)

piątek, 27 lipca 2012

papuszonka Fibi



25.08.2012r zmarła moja ukochana papuszenka.. Miała tylko dwa lata.. Wszystko się zaczęło od niby złamanej nóżki.. Teraz już wiem niemalże na pewno, że była to zła diagnoza.. Prawdopodobnie miała paraliż i pod koniec swoich dni już nie chodziła.. Gdybym wiedziała to wszystko co teraz wiem wcześniej może udałoby mi się ją uratować. Może szukałabym innych weterynarzy.. Niestety nie udało się.. Zmarła nad ranem. Dzień wcześniej jeszcze ją tuliłam i nadal byłam nieświadoma, że umiera.. Miałam wtedy dziwną myśl, że to chyba ostatni raz ją tak tule, ale zaraz odepchnęłam te przemyślenia i poszłam spać. Nazajutrz rano leżała.. już nie chciało jej się latać, skubnęła kilka ziaren, leżała nadal.. Już było za późno na jakąkolwiek reakcje, godzine później już nie oddychała :(
Wiem, że dla niektórych może być to wręcz śmieszne, by przeżywać śmierć ptaka.. ale ja po prostu Kocham zwierzęta.. Tę papużkę udało mi się oswoić tak, że przylatywała do mnie na ramię, jadła z talerza, chciała nawet ze mną spać w łóżku. Nigdy nie zapomnę jak wybrała się na schadzkę po dywanie, komicznie to wyglądało, albo jak wlatywała na Zuzę mojego psa.. Po tym jak dokupiłam jej towarzysza odseparowała się i znalazła sobie innego przyjaciela, ale taka kolej rzeczy, to normalne.. Teraz niebieski towarzysz został sam.. Siedzi na oknie i ciągle patrzy na pole, chyba jej wypatruje..
Także mam takie zmartwienie aktualnie.. Uwielbiam zwierzęta, a ptaki dzięki niej jeszcze bardziej pokochałam, sa niesamowite, trudne w utrzymaniu ale jak już się je potrafi oswoić ma się ogromną satysfakcję.. Nie wiem co będzie, czy dokupie nową czy nie, narazie jest jak jest..
Nie wiem czemu taka jestem, taka stara krowa.. Niby pozjadałam sporo umysłów i rozumiem koleje losu, i nie jestem małą dziewczynką, której kiedyś mama powiedziała, że żółwia porwały ptaszki z balkonu a po latach dowiedziałam się, że się bidak usmażył.. Ja po prostu jestem załamana tym faktem, że zmarła mi papużka moja kochana, mam wrażenie, że mogłam więcej zrobić.. Eh..
Poza tym smutnym faktem nic ciekawego się nie dzieje, czekam do 13 sierpnia, bo wtedy wyruszamy motorami przez góry, Biesy -> Pieniny -> Tatry -> i czego najbardziej nie moge się doczekać Czechy :) a w nich dwa noclegi.. Także wyprawa zapowiada się ciekawie. A teraz odpoczywam, a w tygodniu wsiadam w pks-a i jadę pożeglować z bratem i kumplami.. Chcę w końcu poczuć wakacje..

czwartek, 12 lipca 2012

...


             I mam wakacje.. Z roku na rok jakoś nie umiem już się tak z nich cieszyć. Chyba dlatego, że wolałabym na prawde już mieć prace, i powoli zacząć żyć na poważnie.. No i może przyczyniają się do mojego zniecierpliwienia częste aluzje od innych w stylu: " mogłaś zacząć studiować coś porządnego 4 lata temu, a nie bawić się w studiowanie filozofii". No tak, poniekąd jest w tym troche racji. Mimo tego, że posiadam dyplom licencjonowanej filozofki jakoś nie bije dumą z tego powodu. Jestem troche na siebie zła, że skończę pielęgniarstwo mając 26 lat już.. ale trudno. Mimo tego, że zawsze wiedziałam, że chce kiedyś ludziom pomagać, to nie brałam pod uwagę mając 19 lat tego kierunku. Musiałam dojrzeć do pewnych decyzji.
 Pierwsze praktyki na szpitalu już za mną.. Podobało mi się. Przez te dwa tygodnie dużo się działo, troche też do mnie dotarło z czym wiąże się ten zawód. Przez krótkie dwa tygodnie już zdołałam zauważyć jak łatwo dochodzi do konfliktów w grupie, i jakie baby bywają złośliwe i pamiętliwe. Tyle stereotypów szpitalnych krąży.. że pielęgniarki są wredne, salowe takie siakie i owakie, lekarze mający wszystko w dupie. Ale co jak co, dużo pielęgniarek przewinęło się przez ten czas, i nie zauważyłam by takie były, wręcz przeciwnie, fajne babki, może i już troche niektóre z nich rozleniwione, zmęczone, ale poniekąd im się nie dziwie. Tyle w życiu się naoglądały.. Lekarze natomiast to znieczuleni kompletnie, bufony, którym wydaje się, że złapali Pana Boga za nogi, i że im wszystko wolno. Pacjentów traktujący totalnie przedmiotowo.. Mam nadzieje, że nie wszyscy tacy się stają po latach pracy na tym stanowisku.. A salowe to różne, niektóre skromne, ciche, skrupulatnie wykonujące swoja prace by nikomu nie wadzić, inne natomiast agresywne, zgorzkniałe, narzucające nam dodatkowej pracy.. a nie daj Boże gdy się przejdzie po podłodze, którą dopiero umyły..
Tak więc dopiero klimatyzuję się w atmosferę szpitalną naszej Służby Zdrowia.. i powoli poznaje ten świat od wewnątrz. We wrześniu czeka inny szpital, oddział chirurgii, także może być ciekawie. A póki co trzeba skorzystać z wolnego czasu, dziś jade do Rudawki. Boję się jak będzie, ze względu na zróżnicowane towarzystwo i na chore wymogi jednej z osób, która nie życzyła sobie tego i tamtego, ale cóż.. To mój ostatni wyjazd z byle kim, jestem już za stara i zbyt zniecierpliwiona na wyjazdy z kims kto mnie po prostu wkur*** Wolę ludzi sprawdzonych, bliskich, z którymi jest co robić. Tak więc.. oby ten wyjazd nie okazał się klapą... Bierzemy pewnie rowery , to dobrze, bo jak coś wyprowadzi mnie z równowagi wsiadam na rower i jade przejechać się wzdłuż pól i lasów.. tam jest tak spokojnie..



środa, 27 czerwca 2012

ta pierwsza

Witam,
Zacznę może zdanie od tego, że miałam bloga... Długo, bo od 2008roku, jakiś czas temu po prostu zniknął z anteny.. Wszystko poszło w wirtualny kosz.. Dlatego znalazłam się tutaj. Mam potrzebę dzielenia się swoimi myślami z innymi, szczególnie w takim momencie życia w jakim sie własnie znalazłam. Na karku już prawie 24 lata.. Kilka dni temu a dokładnie 9 czerwca, będąc w Bieszczadach, idąc na szczyt ( a dokł. Szeroki Wierch) mój ukochany pan B.. ( z którym jestem już 8 lat, a 9 czerwca wybiła własnie ósma rocznica ) oświadczył mi się.. mimo okoliczności nie spodziewałam się tego, i był to dla mnie wielki szok.. ale tą sytuacje przybliże dokładniej kiedy indziej. Na tą chwile inne emocje dominują.. mamy już 27 czerwiec.. Od trzech dni zaczęłam praktyki w szpitalu, moje pierwsze.. ( dla nowych i zapominalskich; studiuję pielęgniarstwo I rok) Pierwszy dzień był najgorszy... wdrażanie się w klimat, poznawanie swoich pacjentów, widok tych obłożnie chorych.. Jednym słowem próba odnalezienia się w tej sytuacji, gdzie to ty widzisz wszystko od kuchni, nikt Cię nie przegania ty masz biały fartuch, w którym świecimy się jak anioły, i to miłe uczucie; że mam prawo tu być i po coś tu jestem. Nogi do dupy weszło, 6 godzin latania, zero odpoczynku, żadnego posiłku.. Kobieta, która nas prowadzi pani L. mimo wszystko uważam, że fajna z niej babka, mimo chłodu bijącego od niej, i nie zabiegania o większy kontakt z nami praktykantkami. Mi wystarczy to, że traktuje nas profesjonalnie, nie jak wrogów, nie jak koleżanki, i tak powinno być. Drugi dzień mogę pominąć, bo nic się nie działo nie wyszłyśmy nawet na oddział ( a jesteśmy na kardiologii ). Dopiero dziś.. zaczęło się.. Pierwszy pampers, pierwsze karmienie.. Zawsze powtarzałam, że lubie starszych ludzi, idąc na ten kierunek myślałam, że może to takie moje widzi mi się.. że może będę spieprzać od nich i wstydzić się, ale faktycznie... ja lubie starszych ludzi. Są dla mnie takimi paputami :) ... I na prawde szkoda mi tych, którzy już nie są w stanie nic ze sobą zrobić, są zależni od drugiej osoby, widać tylko cierpienie w ich oczach, ale też taką rezygnację.. Wtedy tym bardziej czuję, że nie ważne czy ma język w kolorze musztardy, czy ciągle kaszle, czy ma napełniony pampers - trzeba temu człowiekowi pomóc, on musi czuć się dobrze. Im więcej tam siedzę tym bardziej przywiązuję się do tych ludzi.. z początku byli dla mnie zupełnie obcy, teraz widze w nich indywidualną osobę. Każdy z nich jest jakiś. Nie ważne czy ma 40 czy 80 lat, jest Jakiś. I nawet pan H, który nie jest w stanie nic sam zrobić, i często nie idzie go w ogóle zrozumieć, to dziś jakiś taki sprawniejszy, częściej oczy otwierał i jak powiedział, że chce się napić coca coli to jakoś tak śmiesznie na sali się zrobiło.. :) To jest człowiek.. a my po to tam jesteśmy żeby pomagać. Minęły dopiero trzy dni.. jak narazie sama sobą jestem zaskoczona, że tak dobrze znosze te różne widoki i w miare póki co odnajduje sie w sytuacji, oby tak dalej. Cieszy mnie to, że jutro wracam do swojego miasta, 3 dni wolnego, i widze się z moim ukochanym B :) a od poniedziałku znowu do roboty ;) Póki co spadam na filma, trzeba sie dziś wyspać bo jutro I zmiana.
Pozdrawiam i witam na nowo
M.