wtorek, 7 października 2014

.


“Nie mam już cierpliwości do pewnych rzeczy, nie dlatego, że stałam się arogancka, ale po prostu dlatego, że osiągnęłam taki punkt w moim życiu, gdzie nie chcę tracić więcej czasu na to, co mnie boli lub mnie nie zadowala. Nie mam cierpliwości do cynizmu, nadmiernego krytycyzmu i wymagań każdej natury.

Straciłam wolę do zadowalania tych, którzy mnie nie lubią, do kochania tych, którzy mnie nie kochają i uśmiechania się do tych, którzy nie chcą uśmiechnąć się do mnie. Już nie spędzę ani minuty na tych, którzy chcą manipulować.Postanowiłam już nie współistnieć z udawaniem,hipokryzją, nieuczciwością i bałwochwalstwem.Nie toleruję selektywnej erudycji, ani arogancji akademickiej.

Nie pasuję do plotkowania. Nienawidzę konfliktów i porównań. Wierzę w świat przeciwieństw i dlatego unikam ludzi o sztywnych i nieelastycznych osobowościach. W przyjaźni nie lubię braku lojalności i zdrady. Nie rozumiem także tych, którzy nie wiedzą jak chwalić lub choćby dać słowo zachęty. Mam trudności z zaakceptowaniem tych, którzy nie lubią zwierząt. A na domiar wszystkiego nie mam cierpliwości do wszystkich, którzy nie zasługują na moją cierpliwość.“ 


Meryl Streep


czwartek, 17 kwietnia 2014

światełko we wszechświecie


Witajcie
Mamy Wielki Czwartek.. Słonko dziś przygrzewa, drzewa kwitną.. Mam w końcu więcej czasu więc pisze, by pamiętać te chwile z poprzednich tygodni odnośnie praktyk w szpitalu. Jakiś czas temu praktyki odbywaliśmy na oddziale położniczym połączonym z noworodkami. Był to wyjątkowy i bardzo miły oddział.. Udało nam się wiele zobaczyć. Ogólnie to z noworodkami nie miałam za wiele do czynienia, zawsze trochę mnie przerażały, bo wydaja się być takie delikatne i kruche.. Byliśmy przy trzech porodach.. Przy pierwszym rodziła pani naturalnie. Sala porodowa, skurcze, sporo ludzi w tym my udający, że na coś się przydamy, ja akurat wkręciłam się w funkcję trzymania nogi u owej pani. I zaczęło się, skurcze, parcie, biegająca położna, krzycząca " teraz, teraz ! nabieramy powietrza ! przemy ! już ! już ! trzymamy ! dobrzeee ! odpoczywamy.." i tak kilka razy.. My stoimy przestraszeni, pani rodząca w pewnym momencie odmawia modlitwę, ja - świeczki w oczach, myślę sobie, to aż tak boli? to aż tak cierpi? Idzie kolejny skurcz, nie można go zmarnować, przemy !!! Widać, że coś wychodzi, to główka.. położna trzyma główkę, kręci w jedną, drugą stronę, po chwili wręcz wyskakuje...maleńki człowiek, z nim pełno wód, położna trzyma to dziecko, odcina pępowinę, a po chwili słychać " łeeeee ! łeeeeee ! " Patrzę na nie, patrzę na dziewczyny moje, oczy mają czerwone od łez, znowu patrzę na dziecko, wzruszam się, dociera do mnie: to jest nowe życie, nowa lampka we wszechświecie.. Niesamowite. Pielęgniarki wzięły dzieciątko, opatuliły, wysuszyły, zważyły, i poszły się nim zająć, nie było przyłożone skóra do skóry  dlatego, że był to wcześniaczek. Później czekaliśmy kilka minut na urodzenie łożyska, no i doczekaliśmy się, według lekarza było piękne ( mi tam się nie podobało ;) ) ale to wiadomo.. piękne, bo w całości, w dobrym kolorze itd. Później szycie, odpoczynek.. Wyszliśmy z tej sali porodowej niezwykle poruszeni.. To były dla mnie wyjątkowe minuty.. minuty, bo sam poród nie trwał długo, w porównaniu do kolejnego, gdzie rodziła pierworódka, i nie mogła urodzić, męczyła się ponad godzinę, ale w końcu urodziła :) Ostatnim, trzecim porodem było cesarskie cięcie, aż tak blisko w nim nie uczestniczyłam, mogliśmy stać za szybą, a ja stanęłam w drzwiach żeby więcej widzieć, ubrani byliśmy w maski, fartuchy i obserwowaliśmy ową "operację" Kobieta świadoma, fruwała na tym łóżku gdy lekarze ją cięli i po kilku minutach wyciągnęli z brzucha dziecko, ot tak, na skróty.. Wtedy już tak wielkiego wrażenia nie zrobił na mnie ten poród, ale niestety czasem jest tak, że kobieta musi mieć cesarkę, nie ma wyboru, lecz są takie, które chodzą od początku ciąży i proszą swego lekarza, by miały cesarkę, boją się bólu, wolą nic nie czuć przez czas porodu, za to później zbierają się do kupy tygodniami. Natomiast te co urodziły naturalnie nie raz w kilka godzin po już biegają po oddziale, choć tak na prawdę nie powinny. Zdecydowanie wolałabym rodzić naturalnie jakbym miała taką możliwość.. Podczas przebywania na noworodkach zaobserwowałam pewną sytuację, która dosłownie rozwaliła mnie na części pierwsze. Staliśmy wtedy wszyscy w sali noworodkowej gdzie było kilka maluchów w wózeczkach, przyszła jedna mama i wzięła swojego malucha, podeszła z nim do szyby gdzie byli zdaje się jej rodzice i ojciec dziecka, odwróciłam się, patrzę, a tata wzruszony, łzy mu spływają, taki szczęśliwy.. Mi w sekundzie łzy napłynęły do oczu i płacze jak ten bóbr, znajomi zdziwieni co mi jest, a ja płacze i się śmieje próbując wydusić coś z siebie ;)  Mężczyzna jako tata.. niesamowicie mi to imponuje! Ktoś kiedyś powiedział, że ojcem może być każdy, tatusiem nie koniecznie.. Bycie rodzicem, to takie odpowiedzialne.. Mam nadzieje, że kiedyś będę mogła doświadczyć tej roli..
Tak więc oddział położniczy będę mile wspominać, już to nie raz mówiłam, ale każdy oddział jest inny.. na tym ludzie się rodzą, jest jeden wielki fotel na którym niemalże codziennie ląduje jakieś dziecko, podczas porodu tyle na tym fotelu się dzieje, a gdy jest spokój, fotel stoi, ładny, czysty, niepozorny.. A teraz odbywam praktyki na neurologii.. Jest całkiem w porządku, ale różnice diametralne. W pierwszy dzień czmychnęłam przez udarówkę i kątem oka zobaczyłam zapaloną świecę obok zmarłej pani, i dziewczyny z innej grupy, które ją " porządkowały"... Przez neurologię przewija się więcej starszych ludzi, niż młodych, ludzi chorych na  np. stwardnienie rozsiane, rwa kulszowa, parkinson itd.. A pomyśleć, że każdy  z nas był kiedyś takim światełkiem we wszechświecie..

czwartek, 13 marca 2014

o zaufaniu



Witam,
Dłuższą chwile mnie tu nie było. Tak się składa, że wenę na pisanie tego bloga mam wtedy gdy chodzę na praktyki i coś czuję, że zamieni się on w "pielęgniarski" pamiętnik. To mi odpowiada, bo ledwo pare dni minęło od praktyk a już mam tyle do powiedzenia.. Muszę gdzieś te przemyślenia pozostawić, podzielić się nimi, i mieć możliwość powrotu do nich właśnie tutaj. Trzeci rok studiów.. Kolejne praktyki.. Pierwsze dni spędziliśmy w szkole podstawowej, jako higienistki, robiliśmy bilanse u dzieci ( wzrost, waga, wzrok, słuch, kręgosłupy itd ) Poza tym miałyśmy pogadanki na temat higieny w kilku klasach. Podobało mi się, dzieci są takie różne.. otwarte, wesołe, głośne, ciche, nieśmiałe, skryte.. Są po prostu sobą. A Pani pielęgniarka, która nas prowadziła była bardzo ciekawą osobą.. takich już się nie spotyka w tym środowisku.. Na do widzenia dała nam kilka złotych rad..  Między innymi żebyśmy pamiętali, by się nie załamywać, nie zamartwiać, bo problem to jak 15 minut.. minie, a życie toczyć się będzie dalej. Powiedziała też o takiej pewnej rzeczy, która mnie nurtuje już od jakiegoś czasu, i myślę o tym bardzo często, aczkolwiek o zaufaniu a konkretniej, byśmy nie ufali ludziom za bardzo. Ja osobiście mam z tym problem, bo nawet jakbym chciała nie ufać nikomu to nie potrafię, jestem zbyt otwarta i ufna właśnie.. Może z kilka  razy się w życiu zawiodłam na ludziach, ale jakoś nie pamiętam im tego.. nie chcę pamiętać. Zawsze staram się patrzeć obiektywnie, jakoś czasem sama usprawiedliwiam tego człowieka przed sobą żeby mniej gniewać się na niego. Wydaje mi się, że postępuję dobrze.. Nie chcę być jak taki burżuazyjny mieszczuch który zamknie się w swoich czterech kątach ze swoją połówką, z dziećmi, i będą żyć pod takim kloszem, z sąsiadem nie pogadam, bo sąsiad plotkarz a ja nie chce by cokolwiek o mnie mówili bo co ich obchodzi moja osoba? W pracy z ludźmi porozmawiam gdy trzeba, o pierdołach, o pogodzie, do nikogo się nie uśmiechnę, na nikogo nie popatrzę, bo nie daj Boże obcy do mnie zagada? Wrócę do swojego kochanego domku, i tylko tam mogę w końcu zdjąć wszystkie maski i być sobą ( o ile są na to warunki by tak było ) Ta nieufność do wszystkich sprawia, że stajemy się tacy dzicy.. Obserwuję to w moim otoczeniu nawet. Najlepiej jak nikt nic o mnie nie wie, bo gdy nikt nic nie wie to nie będzie mnie analizował, obmawiał i co najgorsze.. krytykował, a mało kto z nas jest podatny na krytykę. Nie jestem zwolenniczką chodzenia i peplania na lewo i prawo do byle kogo o moim życiu, moich sprawach, absolutnie, nie rzuca się pereł między świnie.. ale dlaczego zanika w nas ta naturalność w relacjach? Tego spotykania się ze znajomą, już nie wspomnę o wpadaniu do kogoś bez zapowiedzi, bo to w ogóle abstrakcja, ale nawet jeśli uda się spotkać to czemu nie da się porozmawiać ot tak, o życiu, jak jest na prawdę, a nie obrazki w stylu " jacy my jesteśmy ogarnięci, popatrz, tobie daleko do tego lewelu" albo " jak my się kochamy z naszym kochaniem, popatrz, my się bardziej kochamy niż wy " albo " my to mamy pomysł jak zarobić dużą kasę, nie to co wy " i tak dalej, i tak dalej.. Coraz ciaśniejszy robi się krąg ludzi, z którymi można porozmawiać bez żadnej próby udowadniania sobie czegoś, i potrafimy mówić o tym jak jest dobrze, lub jak jest źle, o pieniądzach,  o pracy, o ślubie, o realiach, o rzeczywistości w sposób taki normalny, naturalny. Ciągnie mnie do tego co jest prawdziwie, chodzi mi o miejsca jak i ludzi. Ostatnio byłam na praktyce jako pielęgniarka środowiskowa, razem z M czekałyśmy na przystanku na naszą Panią od praktyk ( Pani G, wyjątkowa kobieta.. prawdziwa pielęgniarka, zawsze uśmiechnięta, katoliczka w 100% kobieta z zasadami, ogarnięta, ogólnie mówiąc zaimponowała mi swoją osobą. ), która podjechała po nas samochodem i pojechałyśmy w teren do domów pacjentów. Odwiedziłyśmy kilka domów, nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło podczas tego dnia, ale tereny i domy i Ci ludzie, których odwiedziłyśmy były dla mnie tak bardzo wyjątkowe. Jeździłyśmy po wsiach, ale takich wsiach na prawdę konkretnych, tereny wspaniałe.. płasko, lasy, pola, ogromne przestrzenie, krowy, konie, kury, drewniane przystanki, stodoły, ja byłam po prostu zachwycona.. a powietrze tam takie czyste.. Domy stare, chałupki drewniane, a w środku piece kaflowe.. kubki miedziane, święte obrazki, figurki Matki Boskiej, skrzypiące podłogi, kwiaty, koty wygrzewające się na ganku, sąsiad zaglądający przez płot, czas.. jakoś tam wolniej płynie.. Gdy pani G przeprowadzała wywiad z pacjentkami, zadawała pytanie " czy odwiedzają panią sąsiedzi? " każda pacjentka odpowiadała bez namysłu " pani, no pewnie!....." 
 Bliżej jest mi do tego co naturalne, wolę wieś od miasta, wolę rozmawiać na żywo niż przez telefon, wolę drewno niż plastik, wolę być otwarta, poznawać i doświadczać, niż się zamknąć na wszystkie spusty od środka w swoim bunkrze bezpieczeństwa.