wtorek, 7 października 2014

.


“Nie mam już cierpliwości do pewnych rzeczy, nie dlatego, że stałam się arogancka, ale po prostu dlatego, że osiągnęłam taki punkt w moim życiu, gdzie nie chcę tracić więcej czasu na to, co mnie boli lub mnie nie zadowala. Nie mam cierpliwości do cynizmu, nadmiernego krytycyzmu i wymagań każdej natury.

Straciłam wolę do zadowalania tych, którzy mnie nie lubią, do kochania tych, którzy mnie nie kochają i uśmiechania się do tych, którzy nie chcą uśmiechnąć się do mnie. Już nie spędzę ani minuty na tych, którzy chcą manipulować.Postanowiłam już nie współistnieć z udawaniem,hipokryzją, nieuczciwością i bałwochwalstwem.Nie toleruję selektywnej erudycji, ani arogancji akademickiej.

Nie pasuję do plotkowania. Nienawidzę konfliktów i porównań. Wierzę w świat przeciwieństw i dlatego unikam ludzi o sztywnych i nieelastycznych osobowościach. W przyjaźni nie lubię braku lojalności i zdrady. Nie rozumiem także tych, którzy nie wiedzą jak chwalić lub choćby dać słowo zachęty. Mam trudności z zaakceptowaniem tych, którzy nie lubią zwierząt. A na domiar wszystkiego nie mam cierpliwości do wszystkich, którzy nie zasługują na moją cierpliwość.“ 


Meryl Streep


czwartek, 17 kwietnia 2014

światełko we wszechświecie


Witajcie
Mamy Wielki Czwartek.. Słonko dziś przygrzewa, drzewa kwitną.. Mam w końcu więcej czasu więc pisze, by pamiętać te chwile z poprzednich tygodni odnośnie praktyk w szpitalu. Jakiś czas temu praktyki odbywaliśmy na oddziale położniczym połączonym z noworodkami. Był to wyjątkowy i bardzo miły oddział.. Udało nam się wiele zobaczyć. Ogólnie to z noworodkami nie miałam za wiele do czynienia, zawsze trochę mnie przerażały, bo wydaja się być takie delikatne i kruche.. Byliśmy przy trzech porodach.. Przy pierwszym rodziła pani naturalnie. Sala porodowa, skurcze, sporo ludzi w tym my udający, że na coś się przydamy, ja akurat wkręciłam się w funkcję trzymania nogi u owej pani. I zaczęło się, skurcze, parcie, biegająca położna, krzycząca " teraz, teraz ! nabieramy powietrza ! przemy ! już ! już ! trzymamy ! dobrzeee ! odpoczywamy.." i tak kilka razy.. My stoimy przestraszeni, pani rodząca w pewnym momencie odmawia modlitwę, ja - świeczki w oczach, myślę sobie, to aż tak boli? to aż tak cierpi? Idzie kolejny skurcz, nie można go zmarnować, przemy !!! Widać, że coś wychodzi, to główka.. położna trzyma główkę, kręci w jedną, drugą stronę, po chwili wręcz wyskakuje...maleńki człowiek, z nim pełno wód, położna trzyma to dziecko, odcina pępowinę, a po chwili słychać " łeeeee ! łeeeeee ! " Patrzę na nie, patrzę na dziewczyny moje, oczy mają czerwone od łez, znowu patrzę na dziecko, wzruszam się, dociera do mnie: to jest nowe życie, nowa lampka we wszechświecie.. Niesamowite. Pielęgniarki wzięły dzieciątko, opatuliły, wysuszyły, zważyły, i poszły się nim zająć, nie było przyłożone skóra do skóry  dlatego, że był to wcześniaczek. Później czekaliśmy kilka minut na urodzenie łożyska, no i doczekaliśmy się, według lekarza było piękne ( mi tam się nie podobało ;) ) ale to wiadomo.. piękne, bo w całości, w dobrym kolorze itd. Później szycie, odpoczynek.. Wyszliśmy z tej sali porodowej niezwykle poruszeni.. To były dla mnie wyjątkowe minuty.. minuty, bo sam poród nie trwał długo, w porównaniu do kolejnego, gdzie rodziła pierworódka, i nie mogła urodzić, męczyła się ponad godzinę, ale w końcu urodziła :) Ostatnim, trzecim porodem było cesarskie cięcie, aż tak blisko w nim nie uczestniczyłam, mogliśmy stać za szybą, a ja stanęłam w drzwiach żeby więcej widzieć, ubrani byliśmy w maski, fartuchy i obserwowaliśmy ową "operację" Kobieta świadoma, fruwała na tym łóżku gdy lekarze ją cięli i po kilku minutach wyciągnęli z brzucha dziecko, ot tak, na skróty.. Wtedy już tak wielkiego wrażenia nie zrobił na mnie ten poród, ale niestety czasem jest tak, że kobieta musi mieć cesarkę, nie ma wyboru, lecz są takie, które chodzą od początku ciąży i proszą swego lekarza, by miały cesarkę, boją się bólu, wolą nic nie czuć przez czas porodu, za to później zbierają się do kupy tygodniami. Natomiast te co urodziły naturalnie nie raz w kilka godzin po już biegają po oddziale, choć tak na prawdę nie powinny. Zdecydowanie wolałabym rodzić naturalnie jakbym miała taką możliwość.. Podczas przebywania na noworodkach zaobserwowałam pewną sytuację, która dosłownie rozwaliła mnie na części pierwsze. Staliśmy wtedy wszyscy w sali noworodkowej gdzie było kilka maluchów w wózeczkach, przyszła jedna mama i wzięła swojego malucha, podeszła z nim do szyby gdzie byli zdaje się jej rodzice i ojciec dziecka, odwróciłam się, patrzę, a tata wzruszony, łzy mu spływają, taki szczęśliwy.. Mi w sekundzie łzy napłynęły do oczu i płacze jak ten bóbr, znajomi zdziwieni co mi jest, a ja płacze i się śmieje próbując wydusić coś z siebie ;)  Mężczyzna jako tata.. niesamowicie mi to imponuje! Ktoś kiedyś powiedział, że ojcem może być każdy, tatusiem nie koniecznie.. Bycie rodzicem, to takie odpowiedzialne.. Mam nadzieje, że kiedyś będę mogła doświadczyć tej roli..
Tak więc oddział położniczy będę mile wspominać, już to nie raz mówiłam, ale każdy oddział jest inny.. na tym ludzie się rodzą, jest jeden wielki fotel na którym niemalże codziennie ląduje jakieś dziecko, podczas porodu tyle na tym fotelu się dzieje, a gdy jest spokój, fotel stoi, ładny, czysty, niepozorny.. A teraz odbywam praktyki na neurologii.. Jest całkiem w porządku, ale różnice diametralne. W pierwszy dzień czmychnęłam przez udarówkę i kątem oka zobaczyłam zapaloną świecę obok zmarłej pani, i dziewczyny z innej grupy, które ją " porządkowały"... Przez neurologię przewija się więcej starszych ludzi, niż młodych, ludzi chorych na  np. stwardnienie rozsiane, rwa kulszowa, parkinson itd.. A pomyśleć, że każdy  z nas był kiedyś takim światełkiem we wszechświecie..

czwartek, 13 marca 2014

o zaufaniu



Witam,
Dłuższą chwile mnie tu nie było. Tak się składa, że wenę na pisanie tego bloga mam wtedy gdy chodzę na praktyki i coś czuję, że zamieni się on w "pielęgniarski" pamiętnik. To mi odpowiada, bo ledwo pare dni minęło od praktyk a już mam tyle do powiedzenia.. Muszę gdzieś te przemyślenia pozostawić, podzielić się nimi, i mieć możliwość powrotu do nich właśnie tutaj. Trzeci rok studiów.. Kolejne praktyki.. Pierwsze dni spędziliśmy w szkole podstawowej, jako higienistki, robiliśmy bilanse u dzieci ( wzrost, waga, wzrok, słuch, kręgosłupy itd ) Poza tym miałyśmy pogadanki na temat higieny w kilku klasach. Podobało mi się, dzieci są takie różne.. otwarte, wesołe, głośne, ciche, nieśmiałe, skryte.. Są po prostu sobą. A Pani pielęgniarka, która nas prowadziła była bardzo ciekawą osobą.. takich już się nie spotyka w tym środowisku.. Na do widzenia dała nam kilka złotych rad..  Między innymi żebyśmy pamiętali, by się nie załamywać, nie zamartwiać, bo problem to jak 15 minut.. minie, a życie toczyć się będzie dalej. Powiedziała też o takiej pewnej rzeczy, która mnie nurtuje już od jakiegoś czasu, i myślę o tym bardzo często, aczkolwiek o zaufaniu a konkretniej, byśmy nie ufali ludziom za bardzo. Ja osobiście mam z tym problem, bo nawet jakbym chciała nie ufać nikomu to nie potrafię, jestem zbyt otwarta i ufna właśnie.. Może z kilka  razy się w życiu zawiodłam na ludziach, ale jakoś nie pamiętam im tego.. nie chcę pamiętać. Zawsze staram się patrzeć obiektywnie, jakoś czasem sama usprawiedliwiam tego człowieka przed sobą żeby mniej gniewać się na niego. Wydaje mi się, że postępuję dobrze.. Nie chcę być jak taki burżuazyjny mieszczuch który zamknie się w swoich czterech kątach ze swoją połówką, z dziećmi, i będą żyć pod takim kloszem, z sąsiadem nie pogadam, bo sąsiad plotkarz a ja nie chce by cokolwiek o mnie mówili bo co ich obchodzi moja osoba? W pracy z ludźmi porozmawiam gdy trzeba, o pierdołach, o pogodzie, do nikogo się nie uśmiechnę, na nikogo nie popatrzę, bo nie daj Boże obcy do mnie zagada? Wrócę do swojego kochanego domku, i tylko tam mogę w końcu zdjąć wszystkie maski i być sobą ( o ile są na to warunki by tak było ) Ta nieufność do wszystkich sprawia, że stajemy się tacy dzicy.. Obserwuję to w moim otoczeniu nawet. Najlepiej jak nikt nic o mnie nie wie, bo gdy nikt nic nie wie to nie będzie mnie analizował, obmawiał i co najgorsze.. krytykował, a mało kto z nas jest podatny na krytykę. Nie jestem zwolenniczką chodzenia i peplania na lewo i prawo do byle kogo o moim życiu, moich sprawach, absolutnie, nie rzuca się pereł między świnie.. ale dlaczego zanika w nas ta naturalność w relacjach? Tego spotykania się ze znajomą, już nie wspomnę o wpadaniu do kogoś bez zapowiedzi, bo to w ogóle abstrakcja, ale nawet jeśli uda się spotkać to czemu nie da się porozmawiać ot tak, o życiu, jak jest na prawdę, a nie obrazki w stylu " jacy my jesteśmy ogarnięci, popatrz, tobie daleko do tego lewelu" albo " jak my się kochamy z naszym kochaniem, popatrz, my się bardziej kochamy niż wy " albo " my to mamy pomysł jak zarobić dużą kasę, nie to co wy " i tak dalej, i tak dalej.. Coraz ciaśniejszy robi się krąg ludzi, z którymi można porozmawiać bez żadnej próby udowadniania sobie czegoś, i potrafimy mówić o tym jak jest dobrze, lub jak jest źle, o pieniądzach,  o pracy, o ślubie, o realiach, o rzeczywistości w sposób taki normalny, naturalny. Ciągnie mnie do tego co jest prawdziwie, chodzi mi o miejsca jak i ludzi. Ostatnio byłam na praktyce jako pielęgniarka środowiskowa, razem z M czekałyśmy na przystanku na naszą Panią od praktyk ( Pani G, wyjątkowa kobieta.. prawdziwa pielęgniarka, zawsze uśmiechnięta, katoliczka w 100% kobieta z zasadami, ogarnięta, ogólnie mówiąc zaimponowała mi swoją osobą. ), która podjechała po nas samochodem i pojechałyśmy w teren do domów pacjentów. Odwiedziłyśmy kilka domów, nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło podczas tego dnia, ale tereny i domy i Ci ludzie, których odwiedziłyśmy były dla mnie tak bardzo wyjątkowe. Jeździłyśmy po wsiach, ale takich wsiach na prawdę konkretnych, tereny wspaniałe.. płasko, lasy, pola, ogromne przestrzenie, krowy, konie, kury, drewniane przystanki, stodoły, ja byłam po prostu zachwycona.. a powietrze tam takie czyste.. Domy stare, chałupki drewniane, a w środku piece kaflowe.. kubki miedziane, święte obrazki, figurki Matki Boskiej, skrzypiące podłogi, kwiaty, koty wygrzewające się na ganku, sąsiad zaglądający przez płot, czas.. jakoś tam wolniej płynie.. Gdy pani G przeprowadzała wywiad z pacjentkami, zadawała pytanie " czy odwiedzają panią sąsiedzi? " każda pacjentka odpowiadała bez namysłu " pani, no pewnie!....." 
 Bliżej jest mi do tego co naturalne, wolę wieś od miasta, wolę rozmawiać na żywo niż przez telefon, wolę drewno niż plastik, wolę być otwarta, poznawać i doświadczać, niż się zamknąć na wszystkie spusty od środka w swoim bunkrze bezpieczeństwa.


sobota, 3 sierpnia 2013

szpitalne życie

Witam po dłuższej nieobecności.
Trochę mozolnie prowadzę tego bloga, ale jednak od czasu do czasu czuję potrzebę "wygadania się" na nim ;) Co prawda założyłam " zeszyt wspomnień" do którego wklejam różne rzeczy z papieru, z różnych miejsc, od różnych ludzi np obrazek świety od księdza w szpitalu w Kolbuszowej, albo bilet do Polańczyka z udanego wypadu, albo papier po pierwszej czekoladzie od pacjentki ;) i jest to fajna sprawa, to jednak czasem czuję, że musze coś napisać. Mamy sierpień, piękny letni miesiąc. Wczoraj siedząc na tarasie zachwycałam się widokiem zieleni naokoło, niebieskim niebem.. na prawde wspaniały czas, wiem, że w zimie będę za tym widokiem bardzo tęsknić. U mnie zaczęły się wakacje dwa dni temu i jakoś tak bardziej doceniam ten wolny czas. Skończyłam praktyki na szpitalu, które trwały w sumie od marca. Dlatego cieszę się, że nie muszę wstawać codziennie o 5:40, bo to jednak trochę wykańczało. Lecz mimo tego, muszę przyznać, że tu w moim rodzinnym Rz, chodzenie na praktyki było całkiem przyjemne ! Najpierw ukochana chirurgia, gdzie czułam się później już jak ryba w wodzie a z paniami pielęgniarkami piłam kawkę i gadałyśmy o wszystkim, a potem oddział wewnętrzny, który mimo zapewnień, że jest koszmarny, i ogólnie sam zapierdziel okazał się oczywiście nie taki straszny, wręcz przeciwnie! Dlatego już biore przez pół to co mówią ludzie, znajomi, bo albo oni jacyś wystraszeni i spanikowani, albo ja jakaś wyluzowana, no nie wiem. W każdym bądź razie praktyki w Rz w konkretnym szpitalu ;) były całkowicie inne od tych, które miałam w Jarosławiu, z moją grupą z opiekunkami. Tutaj pracowało mi się lepiej, sama sobie byłam sterem i okrętem, nikt za mną nie łaził, nie wydzierał się i nie wprowadzał koszmarnej atmosfery, jak to często miało miejsce w Jar. Nikt też nie rywalizował, i nie poczuwał się jako " pielęgniarz alfa" ;) żeby mnie poprawiać i upominać, co również miewało miejsce w Jar. Tutaj przyszłam sama na oddział, i jakoś musiałam się odnaleźć. Na chirurgii było bardzo fajnie. Podłączania, zmienianie i ściaganie kroplówek opanowałam do perfekcji, bo tam pacjenci po zabiegach są nawadniani nie raz nawet i czterema 500ml płynami. Nauczyłam się podłączać ( ja mówie na to ) elekto-rmonitorki :P które mierzą u pacjenta ciśnienie, tętno i saturację przez zazwyczaj 2 godziny po zabiegu. Pooglądałam rany, pomagałam w zmianach opatrunków, jeździłam wózkiem po pacjentów na blok operacyjny, i opanowałam zastrzyki podskórne z heparyny ( jest przeciwzakrzepowa)  .. no i poza obowiązkami gdy było troche czasu chodziłam po salach i męczyłam pacjentów :P zagadywaniem ich, tym oto sposobem udało mi się poznać kilku na prawdę ciekawych ludzi ! Raz był to pewien pan, wesoły, energiczny prawnik. Mięliśmy ze sobą tyle wspólnego ! temat za tematem, śmiania było co nie miara! Na do widzenia powiedział, że jak kiedyś będę mieć problem ze znalezieniem pracy, żebym się do niego zgłosiła ;) hehe także na prawdę pozytywny człowiek :) No i na chirurgii dostałam od takiej pani moją pierwszą czekoladę :) Na koniec praktyk na tym oddziale miło pożegnałam się z paniami pielęgniarkami, a oddziałowa powiedziała: " Maja wpadaj kiedy chcesz, będziesz czegoś potrzebować, nie ma sprawy przychodź. "
Następnego dnia nowy oddział, wewnętrzny, kojarzący mi się nie ciekawie przez usłyszane wcześniej plotki. W porównaniu do chirurgii na wewnętrznym przewijało się paru studentów. Poznałam Kasię po medycynie  pierwszym roku i Jaśka, również z medycznego. We trójkę tak się trzymaliśmy w miarę. A sam wewnętrzny jak już wspominałam nie był taki straszny ! Co prawda trafiały się pielęgniarki wręcz niesympatyczne ziejące jadem, ale to były może ze dwie takie ? Reszta całkiem w porządku. Muszę przyznać, że na wewnętrznym więcej się nauczyłam, ten oddział charakteryzuje się tym, że pacjenci przychodzą z różnymi schorzeniami. Od rwy kulszowej po nadciśnienie, cukrzycę, toczeń, problemy z kręgosłupem itd.. Dlatego sporo udało mi się zobaczyć i dowiedzieć. A pole obowiązków było szersze niż na chirurgii, a było to mnw: kroplówki, mierzenie ciśnienia, zastrzyki podskórne, wykonywanie EKG serca, zastrzyki z insuliny, pobieranie krwi włośniczkowej na poziom cukru, zakładanie opatrunków, podłączanie elektrod na erce ( co robiłam pierwszy raz ), roznoszenie leków na tacce ( co bardzo polubiłam ) , pobieranie krwi, co muszę przyznać, że również polubiłam ! i o dziwo wychodziło mi to. Pan ratownik mówi do mnie, idź pobierz temu pacjentowi krew , ja na to, że spróbuję a on " nie spróbujesz, tylko to zrobisz ;) " no i udało się. A innym razem kazali mi iść samej, stwierdzili, że nie będą mnie stresować i stać nade mną, przyznam, że się wtedy troche wystraszyłam, no ale poszłam sama, z zestawem i udawałam opanowaną. Trafiłam na pacjenta, który za uszami mi gadał, że na pewno nie pobiore u niego krwi, bo ma kiepskie żyły, bo sobie nie poradze itd, wbiłam się po dłuższym szukaniu i macaniu żyły, i faktycznie nic nie leci, myślę sobie cholera trzeba będzie zawołać kogoś, jednak po chwili poruszałam igłą i pojawiła się krew, mówie "udało mi się" jakie było zdziwienie pacjenta.., a moje jeszcze większe !  :D Także małe sukcesiki tam odniosłam. Choć przyznam, że venflony mam jeszcze do ogarnięcia. Wkłuwałam się dwa razy u pacjentki i dwa razy nie wyszło.. no ale jeszcze mam przed sobą 1,5 roku studiów także myślę, że zdążę się nauczyć. W moim przypadku jest tak, że nie łapie wszystkiego za pierwszym razem, czasem muszę zrobić coś kilka a czasem naście razy, żeby się nauczyć. Poza tym na wewnętrznym chodziłam wiele razy na badania diagnostyczne z pacjentami. Widziałam jak wygląda badanie takie jak rezonans magnetyczny, tomografia komputerowa, RTG, echo serca, USG.. Wchodziłam tam z pacjentami, bo chciałam wiedzieć o co chodzi ! co się będę cykać :P Na tym oddziale pracują na prawdę w porządku lekarze, szczególnie taki jeden ;), który z chęcią pokazywał nam co robi. Raz byłyśmy z Kaśką przy punkcji lędźwiowej. Pacjent starszy, schorowany.. musiał mieć pobrany płyn mózgowo rdzeniowy z kręgosłupa na badanie. Lekarz wszystko dokładnie nam opisywał co robi. Wbił się igłą w konkretny punkt w okolicy lędźwiowej na głębokość jakieś 7cm, z igły do próbówki leciał sobie przeźroczysty płyn kap kap.. Po tym zabiegu powinno się leżeć jakieś 12 godzin na wznak. Ciekawy widok. Po tym wszystkim szkoda tylko było mi tego pacjenta, biedny się rozpłakał, próbowałam troszkę go pocieszyć.. W ostatni dzień na wewnętrznym, kupiłyśmy z Kaśką czekoladki, wręczyłyśmy jedne oddziałowej, drugie paniom pielęgniarkom, miło się pożegnałyśmy, one nam podziękowały za pomoc, jedna stwierdziła, że dużo im pomogłyśmy i, że fajne z nas dziewczyny ;) I tu znowu taki mały sukces, i znowu się czymś pochwalę, ale usłyszałam najwspanialszy w życiu komplement od pani salowej, która na do widzenia wypaliła do mnie " ty będziesz dobrą pielęgniarką" ja wielki uśmiech, mówie: " na prawdę? a skąd pani to wie?" a ona " oj kochana, za długo pracuję w szpitalu, ja po prostu to widzę"
I zakończyłam wakacyjne praktyki, które miały być takie nużące, koszmarne itd... Nie mówię, że było cały czas wspaniale i pięknie, bo bywało nie miło i ze strony personelu i ze strony pacjentów, bywało nudno itd. ale okazało się na prawdę w porządku i będę wspominać ten czas przyjemnie :)
Często myślę o tych słowach pani salowej, czy na prawdę tak będzie? czy kiedyś zmieni się to moje pozytywne nastawienie do tej pracy ? Będąc na praktykach w Jarosławiu często wątpiłam w siebie i czułam, że jestem do niczego ! robiłam duże błędy, i czułam się gorsza od niektórych moich koleżanek, wyczuwałam też głupią rywalizację od niektórych z nich, no i ciągle ktoś wisiał nade mną. A tutaj było całkiem inaczej.. tutaj czuję, że coś robię, chwilami to się nawet czułam jakbym tam już pracowała, bo robiłam to co inne pielęgniarki, i podobało mi się to uczucie.
Na dzień dzisiejszy jestem naładowana pozytywną energią, czuję, że dałam z siebie bardzo dużo, i dużo na tym skorzystałam. Czuję się troche tak jak wtedy gdy po raz pierwszy komuś pomogłam, było to ładne pare lat wstecz, gdy wychodząc z autobusu zobaczyłam pijanego gościa w fosie. Wyciągnęłam go po ładnych kilkunastu minutach, posadziłam na przystanku i kazałam czekać na autobus. On bardzo mi dziękował, mówił, że wraca od brata, napił się troche wódki, ale bierze leki i zawróciło mu się w głowie.. nie wiem czy to prawda czy kit, ale wiedziałam, że zrobiłam coś pożytecznego. Od tamtej chwili pokochałam to uczucie..

piątek, 24 maja 2013

końcówka maja..


Witam po dłuższej nieobecności..
Mamy już koniec maja.. czas mi tak szybko ucieka, że czasem nawet nie wiem przez chwilę jaki mamy miesiąc.. ale jest tak, gdy jest co robić i gdy dużo się dzieje. Dziś mam ochote słuchać muzyki głośno cały dzień, tak też robie ( przy dźwiękach twenty one pilots ).. jakoś chyba odreagowuje to wszystko co przeżywam. A więc co u mnie? Został mi ostatni tydzień praktyk na pediatrii w mieście, w którym studiuje.. Za mną już kardiologia, ortopedia, chirurgia.. Każdy oddział jest inny, panują inne zasady, inne zwyczaje. Pracowało się różnie.. Już wiem co to znaczy przeżywać prawdziwy stres, gdzie mój optymizm i wrodzone nie przejmowanie się niczym tu nie pomagało. Bywały dni tak nieudane, po których wychodząc ze szpitalnych murów chciało mi się płakać.. Spadałam na ziemię z mych chmur nie raz bardzo boleśnie, łamiąc sobie przy tym skrzydła, w które się uzbroiłam odkąd poszłam na te studia.. Popełniałam błędy, gdzie na 2 roku już takich popełniać nie powinnam, przez co niekiedy wątpiłam w swoje możliwości, i czułam się nie na miejscu. Miałam różne opiekunki.. od takiej, która nazywała nas nusiami, skarbami, i co mi się podobało wołała do każdej roboty, nie tylko przebieranie pampersów, mycie, karmienie, lecz pobieranie krwi, zakładanie venflonów, wyciąganiu cewnika ( akurat nie mi ta funkcja przypadła )  po przenoszenie nieboszczyka na wózek.. Na tym oddziale bardzo przyjemnie mi się pracowało, może czasem troche nużąco, lecz nabyłam praktycznych umiejętności. A opiekunka okazała się ciepłą, cierpliwą i wspaniałą osobą.. pielęgniarką z powołania.. Kolejne dwa oddziały to była prawdziwa szkoła życia. Inna opiekunka, inna specyfika pracy. To co nauczyliśmy się na wcześniejszym oddziale, tu było brane za karygodne, i już na wstępie wszyscy weszliśmy na wojenną ścieżkę z naszą opiekunką.. Mimo szczerych chęci, i tego, że ja bardzo lubię ludzi, potrafię wybaczać, i jestem wyrozumiała to tej kobiety po prostu nie znosiłam.. przez to jaką atmosferę wprowadzała, jak się na nas wydzierała, i jak z nas szydziła, obgadując nas do innych pielęgniarek. Chodziła za nami jak gestapowiec, szukając co znowu źle zrobiliśmy, i za co nas opieprzyć.. Owszem zdarzały się z naszej strony z mojej również duże pomyłki. Pamiętam, że raz miałam iść tylko podłączyć kroplówkę, i przez to, że stała obok mnie ja nie wiedziałam jak mam to zrobić, gdzie już robiłam to co najmniej kilkanaście razy.. Stres na mnie tak działa, że ja nie wiem jak się nazywam.. Gdy tylko ta kobieta się pojawiała za moimi plecami to proste rzeczy stawały się dla mnie nie do przeskoczenia.. Za te wszystkie chore akcje, darcie, i traktowanie nas jak idiotów źle wspominam pracę na tamtych oddziałach, ale jedno trzeba jej przyznać.. przez to wszystko co tam przeżyłam stałam się bardziej zdyscyplinowaną osobą.. Aktualnie jestem na pediatrii, pracujemy z dziećmi, jest przyjemnie, a opiekunkę mamy na prawdę w porządku. Trzyma nas na dystans, czasem ochrzani, ale jest wyrozumiała, i traktuje nas jak studentów, a nie jak ludzi, którzy urodzili się z wiedzą medyczną. Lecz nie patrząc na te wszystkie minusy i smuty wyżej opisane będąc na 2 roku pielęgniarstwa przyznaje, że nadal ciągnie mnie w tym kierunku, i chcę kiedyś być pielęgniarką ! Przyznam również, że gdy miałam te gorsze i cięższe dni myślałam sobie, że może faktycznie się nie nadaje, że jestem za tępa, za powolna.. Czasem mam takie przemyślenia, myślę wtedy sobie czemu niektórzy są jacyś bardziej ogarnięci, szybciej coś łapią a mi przychodzi to trochę później ? No i nie znam odpowiedzi, taka widocznie jestem.. Zawsze byłam przeciętniakiem ;)  Nie zniechęca mnie to.. bo bardzo mi zależy na tym, by ta szkołe skończyć, by móc kiedyś ten zawód wykonywać, choć wiem, że jeszcze wiele pracy przede mną. Nie zniechęciło mnie do tej pory to wszystko co widziałam.. a widziałam już trochę.. Jedyne co mnie w tej pracy razi, to atmosfera jaką wprowadzają ludzie, z którymi trzeba pracować.. to dla mnie byłoby największym minusem i największym koszmarem, gdybym dzień w dzień musiała przebywać z ludźmi, którzy już dawno ludzcy nie są.. Tak wiele zależy od tego jakie osoby tworzą zespół, w którym przychodzi nam pracować.. Tyle przez te już prawie 2 lata ludzi się przewinęło przez moje życie.. tych nieprzyjemnych całe szczęście mniej.. więcej tych drugich :) .. fajnych pielęgniarek jak i pielęgniarzy! którzy brali nas pod swoje skrzydła, pokazywali co i jak, rzucali na głęboką wodę.. Miło wspominam ortopedie, i to, że mogłam tam dwa razy gipsować rękę.. oraz dwa razy wyciągnąć dren z rany. Na ortopedii działo się dużo ciekawych historii, i  poznało się kilku wyjątkowych ludzi, którzy wryli się w pamięć.. Czasem myślę sobie jak niektórych losy się potoczyły, czy doszli do siebie, czy już chodzą, czy już wszystko gra.. Ortopedia póki co najbardziej przypadła mi do gustu, specyfika pracy tam, może też różnorodność wiekowa pacjentów, od 18letnich po starszych ludzi, i rodzaj wykonywanych czynności, tj zmienianie opatrunków, gipsowanie itd.. Przyznam, że i na pediatrii mi się podoba, praca z dziećmi całkiem inna.. Dzieci są fajne :) Każdy z nas powinien mieć coś z dziecka!  Ja oczywiście mam słabość do tych pokrzywdzonych.. Mięliśmy chłopaka z domu dziecka i już mnie do niego ciągnęło.. już chciałam z nim zagadać, pożartować i go poznać.. A gdy mięliśmy na chirurgii starszego pana z DPS-u, to serce mi pękało gdy go widziałam, był taki.. kochany.. ciągle miał smutną minę, jakby mu się płakać chciało, leżał zwinięty w kłębek, zmartwiony.. Nie był na mojej sali, ale od czasu do czasu zaglądałam do niego, uśmiechałam się i mówiłam " będzie dobrze ", łapiąc go za rękę.. on lekko odwzajemniał uśmiech.. Takich ludzi mi szkoda, chciałabym ich wszystkich przytulić, kochane pury.. skrzywdzone przez los.. Lecz nie myślcie, że jestem taką ciepłą kluchą, wcale tak nie jest.. nie do wszystkich pałam sympatią i darzę uśmiechem, niektórzy pacjenci bywają bardzo irytujący.. ale o tym, już kiedy indziej napiszę..
Nadal mam w sobie to uczucie, że coś musze zrobić dla świata, praktyki tego nie zaspokoiły jak na razie..Biegniemy dalej, Został ostatni tydzień na pediatrii i wracam do rodzinnego miasta, nie tylko na wakacyjne praktyki, ale co gorsze.. wyprowadzam się ze stancji, od moich kochanych wariatek :( Będę na 3 roku dojeżdzać.. Niestety przyszedł czas na zmiany.. to nieuniknione. Jeszcze nie chce o tym myśleć, jeszcze ten jeden, ostatni tydzień w domu, w których pachnie stęchlizną, w łóżku, w którym lepiej się wysypiam niż w swoim własnym, z obiadem podgrzanym na ulubionej patelni Jagny, pod prysznicem, z którego leci woda gorąca na zmiane z zimną, i z tymi kochanymi osóbkami, z którymi tyle się przez ten czas ośmiałam, które stały mi się takie bliskie.. Jeszcze tydzień.

p.s  28.06.2014r... zgadnijcie co się wtedy ma wydarzyć ;) ...

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

chatka babyjagi

Hello.. Chwile mnie tu nie było, a to dlatego, że troche pochłoneły mnie różne zajęcia. Po pierwsze co uważam za ważne: Otóż założyłam nowego bloga --> http://chatka-babyjagi.blogspot.com na którego zapraszam Was, wiernych czytelników. Jest to blog stworzony w innym stylu i w innym celu niż ten. Jest on dla szerszego grona odbiorców, mniej osobisty niż ten, co nie oznacza, że w tym nie będę pisać. Ano będę, bo jest co opisywać teraz.. Ale to już innym razem. Póki co zapraszam do chatki babyjagi :)
pozdrawiam!

niedziela, 3 marca 2013

coś nowego


Witam, dziś będzie inny, pierwszy i nie wykluczone, że nie ostatni post odnoszący się do tego czym się zajmuję w wolnej chwili. A jest to ( na razie nazywam to bawienie się w...) tworzenie pewnych rzeczy techniką decoupage, oraz - cardmaking, to jak każdy się domyśla, robieniem kartek. Na dole umieszczam kilka zdjęć niektórych moich prac. Te zaliczam do w miare udanych, oczywiście mam ich więcej, ale nie ma sensu się nimi " chwalić " :P bo, albo je popsułam, albo mi się nie podobają. Tak czy siak, można powiedzieć, że znalazłam coś dla siebie, coś co daje mi radość z samego tworzenia, coś co mam zamiar szlifować, by tworzyć coraz to lepiej.



Dla zobrazowania: tak na początku wyglądają wszystkie przedmioty z drewna
, które ozdabiam, też są piękne, pachnące, dziewicze,
współgrające z naturą i jeszcze nie muśnięte pędzlem z farbą czy lakierem..



Pudełko z motywem pary w starym samochodzie.
Pierwsze pudełko, które zrobiłam, praca nawet, nawet, wykorzystałam tu gruby papier, trudny do ukrycia ;), ale znawca decoup.na pewno wytknął by mi pare błędów, tj wypukłość papieru - widać to szczególnie przy napisach " halo.." oraz drugi widoczny mankament to wystające surowe drewno spod akrylu na kantach pudełka, to nie jest profeszonal ;). Pudełko poleciało do kolegi na prezent, który dał je mamie, bo bardzo jej się spodobało ;) 


Ramki.
Jedna z pierwszych prac, lata temu  pomaziałam je plakatówkami, odrestaurowałam je na stary styl, użyłam spękacza  jednoskładnikowego ( trudna sprawa )
Idealnie nie wyszły, widać szczególnie na ramce z motylkami.

 
 
 Pudełko z motywem parki motocyklistów.
Praca nieudana, na której widać mój brak zdolności plastycznych,
 sama malowałam tło i ten tragiczny cień. Pudełko zrobiłam dla B na walentynki,
 oczywiście powiedział, że mu się podoba, ale co miał innego powiedzieć :P 


     Świecznik.
Wszystkie widoczne zadrapania były oczywiście celem zamierzonym.
      Chciałam go zrobić na styl bardzo stary,
tak jakbyśmy weszli do opuszczonego domu,  do którego nikt nie wchodził od lat 
i znaleźli w stertach klamotów takie oto cudo potargane przez czas

 Wieszak.
Jedna z pierwszych prac, efekt nie taki zły, ale błędów sporo,
mnw. za gruba warstwa akrylowej farby, 
i smugi z lakieru co z bliska nie wygląda za ładnie.
 ( Oraz nie pasująca wstążeczka, 
p.s Przyjmę pod swój dach wszystkie niechciane wstążki ;) )


 Szkatułka.
 Bardzo czasochłonna, do tej pory nie zrobiona do końca, 
zrobiłam zdjęcie samej góry,bo dół zepsułam i musiałam zdzierać wszystko papierem ściernym.
Wykorzystałam tu spękania, co daje efekt taki, że przedmiot wydaje nam się bardzo stary..


 
 Efekt spękań z bliska
Użyłam spękacza dwuskładnikowego, a wypełnienia spękań potraktowałam bitumem, co przy okazji przyciemniło mi prace, szkatułka wydaje się jeszcze starsza.


Kartka.
A tu kartka zrobiona dla koleżanki, która niebawem zostanie mamą.
Bardzo dużo pracy włożyłam w ta kartkę, ale była ta ogromna przyjemność.
Szablon kobietki w ciąży oczywiście sama nie wyciełam, nie myślcie sobie, żem taka zdolna :P
Zakupy na allegro i kwestia doboru kolorów i reszty.


A tu środek kartki
Minusem jest zbyt jasna wstążka na ciemnym tle, gdyż prześwituje..


A wam która praca najbardziej się podoba?
Z czasem będę wrzucać zdjęcia nowych prac, ale nie bójcie, nie będę was zanudzać tylko fotkami mych "dziełek" :P póki co w najbliższym czasie na pewno nie będę zbyt dyspozycyjna, bo już od jutra zaczynam harówę, praktyki w szpitalu w Jarku i tak codziennie do czerwca...
Pozdrawiam odwiedzających
M.