wtorek, 22 stycznia 2013

9 czerwiec

Witam, siedze w Jarosławiu, popijam kawke, jest zimowy poranek.. I tak mnie wzięło, żeby może coś napisać o pewnym wydarzeniu, które tak sobie wczoraj wspominałam. Odnośnie dnia 9 czerwca 2012 roku, a więc zaręczyny :) Musze na wstępie przyznać, że w ten dzień byłam okropna! dla pana B... I to chyba dlatego, że była to nasza ósma rocznica... pojechaliśmy w Bieszczady, i jakoś taka byłam rozdrażniona, bo myślałam sobie coś w stylu: i kolejna rocznica, bez jakiś wzniesień, wyjazd jak zwykle w  góry, mimo tego, że kocham góry to wtedy jakoś nic mnie nie cieszyło, przyznam szczerze, że byłam jakaś taka rozczarowana, takie egoistyczne, babskie myślenie. Wychodziliśmy na Szeroki Wierch, a w głowie kotłowały mi się myśli o nas, że tyle lat jesteśmy razem, i nadal nie widać zmian na horyzoncie, dlaczego on jest ciągle taki jak chłopaczek z podwórka i nie chce nic zmieniać w naszym związku.. nie chce się bardziej zaangażować, ile ja jeszcze moge czekać.. Teraz jak tak to analizuje to zdaje sobie sprawe, że chciałam by w końcu doszło do tych zaręczyn, choć potem moje myślenie było całkiem odwrotne hehe, ale to za chwile..  Po drodze dokuczałam mu, byłam jednym słowem naburmuszona :P Nawet góry mnie nie zachwycały.. Gdy w końcu doszliśmy na szczyt, B mówi do mnie żebym usiadła, ja na to, że nie chce, żebyśmy już schodzili, a on dalej żebym usiadła, bo on chce sobie "porozkminiać", no to dobra, usiadłam z wielką łaską :P.. Zaczęłam robić zdjęcia widoczku jaki miałam przed sobą, a on coś buszował w plecaku. Przeleciała mi wtedy taka myśl przez głowe co on tam szuka, może pierścionka, już nawet miałam tak wypalić z lekką szyderą w głosie, ale całe szczęście się powstrzymałam! Nagle patrze a ten wyciąga kwiaty, które niósł zakonserwowane w butelce po wódce :P pomyślałam sobie wtedy, że o.. jednak ma dla mnie prezent na rocznicę, uśmiechnęłam się.. a za chwilke klęka przede mną i wyciąga małe pudełeczko i coś tam gada.. Szczerze mówiąc nie pamiętam co, bo dostałam zawału, pamiętam tylko słowa.." chce wiedzieć czy wyjdziesz za mnie Maju..." coś w tym stylu. Co jest dziwne, nie miałam myśli w głowie wtedy typu, no nareszcie mi się oświadcza! na co wydawało mi się tak czekałam, tylko myślałam sobie " co on wyprawia do cholery?" haha poważnie..Nie mogłam w to uwierzyć, tak już byłam przyzwyczajona do bycia jego dziewczyną, że nie mogłam pojąć tego, że nagle on chce mnie mieć za narzeczoną... Myślałam sobie, że zwariował i po co mi się oświadcza, jednym słowem - spanikowałam. Ze strachu i wzruszenia poleciało mi kilka łez.. nic nie mogłam z siebie wydusić, wtuliłam się w niego mocno.. Po chwili gdy się już uspokoiłam, oglądnęłam śliczny pierścionek, wyluzowaliśmy się troszke on mi mówi: " no dobrze, ale nadal nie odpowiedziałaś mi na pytanie" hehe.. ja do niego już z bananem na gębie mówie : "no przecież, że Tak, tak!"... Posiedzieliśmy wtuleni w siebie jeszcze chwilke, już na widokach nie mogłam się skupić.. Miałam tyle w sobie emocji.. Po jakimś czasie postanowiliśmy już iść, wracało nam się tak wesoło :) On mówił o sobie, tych wszystkich przygotowaniach do tego momentu.. o tym jaki był zestresowany, o tym jak mu doginałam po drodze :P jak mu się śmiać chciało gdy palnęłam zdanie w stylu " ja wiem, czy ja chce wychodzić za mąż..." tak, tak mu dowaliłam :P Ja mówiłam mu o moich odczuciach, i tak sobie rozmawialiśmy, śmialiśmy sięz siebie nawzajem :) Pogoda była w kratke, raz pogodnie a zaraz deszcz.. Gdy w końcu po paru godzinach zeszliśmy na dół, czekała nas długa droga asfaltem do Cisnej, łapaliśmy stopa. Zatrzymało się nam młode małżeństwo, bardzo sympatyczni, rozmawialiśmy tak sobie gdy nagle w pewnym momencie jakieś 10 metrów przed nami wyskoczył na droge ogromny piękny jeleń.. Dobrze, że gość jechał powoli, wszystkim mowe odebrało, a on pogalopował przed siebie... wspaniały widok... A Ci sympatyczni ludzie podwieźli nas prawie do samego końca.. Poszliśmy się ogarnąć do domu w którym wynajmowaliśmy pokój, u bardzo miłej babeczki. Zjedliśmy, i na wieczór wyszliśmy pospacerować, udaliśmy się do najsłynniejszej knajpy w Cisnej i najbardziej charakterystycznej - Siekierezady. Strzeliliśmy se piwko ich wyrobu. Później odbył się koncert jakiś fajnych gości, a my piliśmy sobie i gadaliśmy, potem zamówiłam dla nas po wściekłym psie, było na prawde świetnie :) Późnym wieczorem wróciliśmy do kwaterki, i również było świetnie, ale to już zbyt osobiste na relacje blogowe ;)... Nad ranem zjedliśmy kanapeczki z pastą rybną, mimo sporych zakwasów wybraliśmy się zaliczyć kolejny szczyt, tym razem Okrąglik, mniej znany, mniej uczęszczany, niższy, ale również piękny.. Humory nam dopisywały.. Już potrafiłam się skupić na tym co widziałam, mijaliśmy kolorowe żuki, fioletowe ślimaki, , minęliśmy miejsce wypadku lotniczego, który miał miejsce już ileś lat temu.. Zaliczyliśmy Okrąglik, i wróciliśmy do Cisnej. Tam na pierogi i piwko. Wieczorem rozpętała się niesamowita burza... piorun za piorunem, widoki nieziemskie.. coś wspaniałego.. Siedzięliśmy sobie w pokoju i patrzyliśmy przez okno jak leje i jak się błyska.. Wspaniale było wsłuchiwać się w te odgłosy. Bieszczady są jednym z moich ulubionych miejsc na Ziemi. Wiem, że mało widziałam, i pragnę zachwycić się wieloma nieznanymi mi jeszcze widokami, ale wiem, że nigdzie nie będzie tak jak tam. Mogłabym tam zamieszkać, kocham te klimaty.. Od tamtego dnia jeszcze bardziej pokochałam góry.. Mimo, iż tęsknie za widokiem morza, którego nie widziałam 7 lat, to góry są dla mnie bardziej pociągające, w górach czuje się spokój, wolność i magie prostoty życia.. a ja tam czuję się sobą..
Tak wyglądały te jedne z najpiękniejszych dni jakie przeżyłam. Bardzo lubie wspominać ten czas, dlatego chętnie dzielę się tymi przeżyciami tutaj.
Póki co.. musze zejść z tej chmury, na której lubie się bujać, i iść zdać angielski, potem pouczyć się na egzamin..
Pozdrawiam wszystkich odwiedzających.
M.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Mieszkańcy

Nowy rok, jakiś taki nie zimowy.. Każdego pierwszego dnia stycznia otwieram kopertę i czytam list, który napisałam dokładnie rok temu, robie tak od 2001 roku, także mam tych listów sporo. Piszę w nich o przeżyciach w danym roku, podsumowuję co się wydarzyło dobrego i złego.. Fajna sprawa, wiem przynajmniej, że mi to nie zniknie tak jak może się stać z wirtualnym pamiętnikiem ( jak się z resztą już zdarzyło). Tak czy siak, lubię sobie porównywać te listy do siebie, z roku na rok widać różnicę w myśleniu.. ;) Ostatnio kuzynka poprosiła mnie o pomoc w napisaniu pracy z bioetyki, zaglądnęłam więc w moje notatki z filozofii, szukałam, czytałam, wspominałam... Jedno co mnie przeraziło to to, że tak mało pamiętam z wiedzy jaką wtedy posiadałam, ja chyba mam jakiś wadliwy mózg, bo na prawde tak wiele mi z głowy ucieka.. Natomiast drugie co mi wpadło na myśl to to, że studiowanie tej całej filozofii odbiło się na mnie pod względem podejścia do życia ( niestety nie pod względem zapamiętania teorii wszelakich filozofów..) Teraz, gdy jestem tu gdzie jestem, a czuję się bardziej " na ziemi", to do tej pory walcze wewnętrznie z niektórymi narzucanymi schematami, i nie potrafie rozmawiać z wszystkimi ludźmi.. może i potrafię, ale męczą mnie i irytują swoim stylem bycia. Na przykład, do tej pory mam w sobie taką wewnętrzną walkę z modą, tak z modą... Czasem znajduję się wśród super ubranych dziewczyn, które co chwile mają jakiegoś nowego ciucha, i jakoś nim siebie wyrażają, ale czasem przypominam sobie moją promotorkę, która już na zawsze zostanie w mojej pamięci jako wyjątkowa osoba, z tego względu, że wydawała się kompletnie wolna od wszelkich łańcuchów. Jeździła starym składakiem paląc przy tym peta, miała włosy roztrzepane na wszystkie strony, ubrana była kompletnie niemodnie, tzn stare, niefirmowe adidasy, przydługawe swetry, i zawsze spodnie.. Na moją obronę przyszła i wyglądała jak zwykle prócz tego, że założyła spódnicę w kratkę i sandały, hehe pozytywnie na prawdę.. Do tego była bardzo mądrą kobietą! feministka, z wielką pewnością siebie, takie przynajmniej sprawiała wrażenie. Podziwiam tą kobietę w pewnym stopniu, i sama nie przywiązuję wagi do mody prawie wcale, ale też lubię dobrze wyglądać, tak po swojemu, i lubię mieć coś nowego, ale nie lubię gadać o ciuchach, butach, torebkach,nowinkach, kompletnie mnie to nie interesuję, i takie dziewczyny omijam szerokim łukiem. Omijam również takich ludzi, których przerastają takie sytuacje jak np kolokwium, albo egzamin, którzy są tacy... schematyczni, rzeczowi.. nie wiem jak ich nazwać, a są tacy ludzie cholera. Dawniej myślałam, że wszyscy mają jakąś głębie, i małego filozofa w sobie, że analizują swoje zachowanie, starają się być lepsi dla drugiego, ale jednak nie.. Jednak są tacy, którzy żyją z dnia na dzień, nie patrzą na innych i wszystko jest dla nich takie... oczywiste. Takich ludzi doskonale odzwierciedla wiersz J.Tuwima, który zapodam na sam koniec. Teraz jestem tu, studiuję pielęgniarstwo, spotykam się z cierpieniem ludzkim, i wiem, że samym dobrym, optymistycznym słowem człowieka się nie uleczy, i że sa takie sytuacje w których nie wystarczy powiedzieć " jakoś to będzie, trzeba odnaleźć się w każdej sytuacji", ( czego nauczyła mnie filozofia) Żeby to zobrazować mogę przytoczyć przykład z życia wzięty. Będąc na praktykach na chirurgii, był pewien pan, którego przywieźliśmy po operacji do sali wybudzeń. Każdy taki pacjent jest podłączony do monitora, który mierzy parametry życiowe. U niektórych po operacjach, zabiegach wszystko było mnw w porządku, ale u niektórych pojawiały się dolegliwości, np nudności, wysokie lub niskie ciśnienie, przyspieszone tętno, dreszcze, no i ból oczywiście itd. Temu Panu było strasznie zimno, miał dreszcze, i coś go tam bolało, juz niepamiętam. Gdy tak chodziłam po salach i sprawdzałam kto jak się czuję, on cały się trząsł pod stertą kocy i mowi do mnie, że boli go, ja wtedy pomyślałam, że dostał już coś, więc pewnie tak musi być, że ma boleć, i mówie do niego coś w stylu, że musi to przejść, że niedługo ból minie. Po jakimś czasie znowu tam przyszłam, i widzę, że pielęgniarka daje mu leki do kroplówki i mówi " boli pana? dobrze, już podajemy leki, zaraz przejdzie" Pomyślałam cholera, mogłam to zgłosić, a pomyślałam właśnie tak jak pomyślałam, schematycznie. Wtedy dotarła do mnie powaga sytuacji, że człowiek cierpiał, rosły, wielki chłop, bardzo sympatyczny, ale cierpiał. Wiem, że dopiero się uczę, mi i tak leków podawać nie wolno, ale mimo wszystko.. Zrozumiałam wtedy, że czasem są takie sytuacje, które człowieka przerastają, w których nie jest sobą, i własnie z takimi ludźmi będę kiedyś pracowała. Przede mną długa droga, wiem to.. od lutego praktyki, teraz sesja. Mam aktualnie w domu chorego domownika Hektora, mojego psa, który ma już 13 lat, stawy mu siadają, od kilku dni chodzi w nocy po całym domu i spać nie może, zrobi kupe nieświadomie pod siebie, także jest nieciekawie jednym słowem.. ale nie mam zamiaru panikować, to jest starość, i wiem, że teraz będzie już tylko gorzej, ale chce z nim być, po prostu być.
Poza tym marzy mi się mieć prawdziwych przyjaciół od serca tak za 10 lat, którzy wpadają do nas bez zapowiedzi, ja częstuję ich ciasteczkiem z metalowej puszki jak Bukietowa, nalewam herbatki, kawki, rozmawiamy, ale nie o pieniądzach, po prostu o życiu, szczerzy, nie udający jak to u nas wszystko nie jest super. A teraz z czasem widze, że ludzie naokoło się zmieniają, zaczynają gadki od pracy od tego kto jaką ma nową fuchę, jak wykombinował , że ma kolejną 1 przed trzema zerami. Ci znajomi są tacy.. materialni cholera. Pieniądze zmieniają człowieka, kiedyś ten temat był taki odległy, myślelismy gdzie tu iść razem na miasto, napić się piwka, gdzie wyjechać razem na wakacje, a teraz spotykamy się i rozmawiamy jak by tu nam się żyło lepiej.. brac kredyt czy nie? zmienić prace czy nie? zrobić dziecko teraz czy nie? Cholera, dorosłość mnie dogania...

" Mieszkańcy"

Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.

Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.

Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.

I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc - widzą wszystko oddzielnie
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...

Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.

I znowu mówią, że Ford... że kino...
Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.

Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.

I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.

Potem się modlą: "od nagłej śmierci...
...od wojny... głodu... odpoczywanie"
I zasypiają z mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.