wtorek, 22 stycznia 2013

9 czerwiec

Witam, siedze w Jarosławiu, popijam kawke, jest zimowy poranek.. I tak mnie wzięło, żeby może coś napisać o pewnym wydarzeniu, które tak sobie wczoraj wspominałam. Odnośnie dnia 9 czerwca 2012 roku, a więc zaręczyny :) Musze na wstępie przyznać, że w ten dzień byłam okropna! dla pana B... I to chyba dlatego, że była to nasza ósma rocznica... pojechaliśmy w Bieszczady, i jakoś taka byłam rozdrażniona, bo myślałam sobie coś w stylu: i kolejna rocznica, bez jakiś wzniesień, wyjazd jak zwykle w  góry, mimo tego, że kocham góry to wtedy jakoś nic mnie nie cieszyło, przyznam szczerze, że byłam jakaś taka rozczarowana, takie egoistyczne, babskie myślenie. Wychodziliśmy na Szeroki Wierch, a w głowie kotłowały mi się myśli o nas, że tyle lat jesteśmy razem, i nadal nie widać zmian na horyzoncie, dlaczego on jest ciągle taki jak chłopaczek z podwórka i nie chce nic zmieniać w naszym związku.. nie chce się bardziej zaangażować, ile ja jeszcze moge czekać.. Teraz jak tak to analizuje to zdaje sobie sprawe, że chciałam by w końcu doszło do tych zaręczyn, choć potem moje myślenie było całkiem odwrotne hehe, ale to za chwile..  Po drodze dokuczałam mu, byłam jednym słowem naburmuszona :P Nawet góry mnie nie zachwycały.. Gdy w końcu doszliśmy na szczyt, B mówi do mnie żebym usiadła, ja na to, że nie chce, żebyśmy już schodzili, a on dalej żebym usiadła, bo on chce sobie "porozkminiać", no to dobra, usiadłam z wielką łaską :P.. Zaczęłam robić zdjęcia widoczku jaki miałam przed sobą, a on coś buszował w plecaku. Przeleciała mi wtedy taka myśl przez głowe co on tam szuka, może pierścionka, już nawet miałam tak wypalić z lekką szyderą w głosie, ale całe szczęście się powstrzymałam! Nagle patrze a ten wyciąga kwiaty, które niósł zakonserwowane w butelce po wódce :P pomyślałam sobie wtedy, że o.. jednak ma dla mnie prezent na rocznicę, uśmiechnęłam się.. a za chwilke klęka przede mną i wyciąga małe pudełeczko i coś tam gada.. Szczerze mówiąc nie pamiętam co, bo dostałam zawału, pamiętam tylko słowa.." chce wiedzieć czy wyjdziesz za mnie Maju..." coś w tym stylu. Co jest dziwne, nie miałam myśli w głowie wtedy typu, no nareszcie mi się oświadcza! na co wydawało mi się tak czekałam, tylko myślałam sobie " co on wyprawia do cholery?" haha poważnie..Nie mogłam w to uwierzyć, tak już byłam przyzwyczajona do bycia jego dziewczyną, że nie mogłam pojąć tego, że nagle on chce mnie mieć za narzeczoną... Myślałam sobie, że zwariował i po co mi się oświadcza, jednym słowem - spanikowałam. Ze strachu i wzruszenia poleciało mi kilka łez.. nic nie mogłam z siebie wydusić, wtuliłam się w niego mocno.. Po chwili gdy się już uspokoiłam, oglądnęłam śliczny pierścionek, wyluzowaliśmy się troszke on mi mówi: " no dobrze, ale nadal nie odpowiedziałaś mi na pytanie" hehe.. ja do niego już z bananem na gębie mówie : "no przecież, że Tak, tak!"... Posiedzieliśmy wtuleni w siebie jeszcze chwilke, już na widokach nie mogłam się skupić.. Miałam tyle w sobie emocji.. Po jakimś czasie postanowiliśmy już iść, wracało nam się tak wesoło :) On mówił o sobie, tych wszystkich przygotowaniach do tego momentu.. o tym jaki był zestresowany, o tym jak mu doginałam po drodze :P jak mu się śmiać chciało gdy palnęłam zdanie w stylu " ja wiem, czy ja chce wychodzić za mąż..." tak, tak mu dowaliłam :P Ja mówiłam mu o moich odczuciach, i tak sobie rozmawialiśmy, śmialiśmy sięz siebie nawzajem :) Pogoda była w kratke, raz pogodnie a zaraz deszcz.. Gdy w końcu po paru godzinach zeszliśmy na dół, czekała nas długa droga asfaltem do Cisnej, łapaliśmy stopa. Zatrzymało się nam młode małżeństwo, bardzo sympatyczni, rozmawialiśmy tak sobie gdy nagle w pewnym momencie jakieś 10 metrów przed nami wyskoczył na droge ogromny piękny jeleń.. Dobrze, że gość jechał powoli, wszystkim mowe odebrało, a on pogalopował przed siebie... wspaniały widok... A Ci sympatyczni ludzie podwieźli nas prawie do samego końca.. Poszliśmy się ogarnąć do domu w którym wynajmowaliśmy pokój, u bardzo miłej babeczki. Zjedliśmy, i na wieczór wyszliśmy pospacerować, udaliśmy się do najsłynniejszej knajpy w Cisnej i najbardziej charakterystycznej - Siekierezady. Strzeliliśmy se piwko ich wyrobu. Później odbył się koncert jakiś fajnych gości, a my piliśmy sobie i gadaliśmy, potem zamówiłam dla nas po wściekłym psie, było na prawde świetnie :) Późnym wieczorem wróciliśmy do kwaterki, i również było świetnie, ale to już zbyt osobiste na relacje blogowe ;)... Nad ranem zjedliśmy kanapeczki z pastą rybną, mimo sporych zakwasów wybraliśmy się zaliczyć kolejny szczyt, tym razem Okrąglik, mniej znany, mniej uczęszczany, niższy, ale również piękny.. Humory nam dopisywały.. Już potrafiłam się skupić na tym co widziałam, mijaliśmy kolorowe żuki, fioletowe ślimaki, , minęliśmy miejsce wypadku lotniczego, który miał miejsce już ileś lat temu.. Zaliczyliśmy Okrąglik, i wróciliśmy do Cisnej. Tam na pierogi i piwko. Wieczorem rozpętała się niesamowita burza... piorun za piorunem, widoki nieziemskie.. coś wspaniałego.. Siedzięliśmy sobie w pokoju i patrzyliśmy przez okno jak leje i jak się błyska.. Wspaniale było wsłuchiwać się w te odgłosy. Bieszczady są jednym z moich ulubionych miejsc na Ziemi. Wiem, że mało widziałam, i pragnę zachwycić się wieloma nieznanymi mi jeszcze widokami, ale wiem, że nigdzie nie będzie tak jak tam. Mogłabym tam zamieszkać, kocham te klimaty.. Od tamtego dnia jeszcze bardziej pokochałam góry.. Mimo, iż tęsknie za widokiem morza, którego nie widziałam 7 lat, to góry są dla mnie bardziej pociągające, w górach czuje się spokój, wolność i magie prostoty życia.. a ja tam czuję się sobą..
Tak wyglądały te jedne z najpiękniejszych dni jakie przeżyłam. Bardzo lubie wspominać ten czas, dlatego chętnie dzielę się tymi przeżyciami tutaj.
Póki co.. musze zejść z tej chmury, na której lubie się bujać, i iść zdać angielski, potem pouczyć się na egzamin..
Pozdrawiam wszystkich odwiedzających.
M.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Mieszkańcy

Nowy rok, jakiś taki nie zimowy.. Każdego pierwszego dnia stycznia otwieram kopertę i czytam list, który napisałam dokładnie rok temu, robie tak od 2001 roku, także mam tych listów sporo. Piszę w nich o przeżyciach w danym roku, podsumowuję co się wydarzyło dobrego i złego.. Fajna sprawa, wiem przynajmniej, że mi to nie zniknie tak jak może się stać z wirtualnym pamiętnikiem ( jak się z resztą już zdarzyło). Tak czy siak, lubię sobie porównywać te listy do siebie, z roku na rok widać różnicę w myśleniu.. ;) Ostatnio kuzynka poprosiła mnie o pomoc w napisaniu pracy z bioetyki, zaglądnęłam więc w moje notatki z filozofii, szukałam, czytałam, wspominałam... Jedno co mnie przeraziło to to, że tak mało pamiętam z wiedzy jaką wtedy posiadałam, ja chyba mam jakiś wadliwy mózg, bo na prawde tak wiele mi z głowy ucieka.. Natomiast drugie co mi wpadło na myśl to to, że studiowanie tej całej filozofii odbiło się na mnie pod względem podejścia do życia ( niestety nie pod względem zapamiętania teorii wszelakich filozofów..) Teraz, gdy jestem tu gdzie jestem, a czuję się bardziej " na ziemi", to do tej pory walcze wewnętrznie z niektórymi narzucanymi schematami, i nie potrafie rozmawiać z wszystkimi ludźmi.. może i potrafię, ale męczą mnie i irytują swoim stylem bycia. Na przykład, do tej pory mam w sobie taką wewnętrzną walkę z modą, tak z modą... Czasem znajduję się wśród super ubranych dziewczyn, które co chwile mają jakiegoś nowego ciucha, i jakoś nim siebie wyrażają, ale czasem przypominam sobie moją promotorkę, która już na zawsze zostanie w mojej pamięci jako wyjątkowa osoba, z tego względu, że wydawała się kompletnie wolna od wszelkich łańcuchów. Jeździła starym składakiem paląc przy tym peta, miała włosy roztrzepane na wszystkie strony, ubrana była kompletnie niemodnie, tzn stare, niefirmowe adidasy, przydługawe swetry, i zawsze spodnie.. Na moją obronę przyszła i wyglądała jak zwykle prócz tego, że założyła spódnicę w kratkę i sandały, hehe pozytywnie na prawdę.. Do tego była bardzo mądrą kobietą! feministka, z wielką pewnością siebie, takie przynajmniej sprawiała wrażenie. Podziwiam tą kobietę w pewnym stopniu, i sama nie przywiązuję wagi do mody prawie wcale, ale też lubię dobrze wyglądać, tak po swojemu, i lubię mieć coś nowego, ale nie lubię gadać o ciuchach, butach, torebkach,nowinkach, kompletnie mnie to nie interesuję, i takie dziewczyny omijam szerokim łukiem. Omijam również takich ludzi, których przerastają takie sytuacje jak np kolokwium, albo egzamin, którzy są tacy... schematyczni, rzeczowi.. nie wiem jak ich nazwać, a są tacy ludzie cholera. Dawniej myślałam, że wszyscy mają jakąś głębie, i małego filozofa w sobie, że analizują swoje zachowanie, starają się być lepsi dla drugiego, ale jednak nie.. Jednak są tacy, którzy żyją z dnia na dzień, nie patrzą na innych i wszystko jest dla nich takie... oczywiste. Takich ludzi doskonale odzwierciedla wiersz J.Tuwima, który zapodam na sam koniec. Teraz jestem tu, studiuję pielęgniarstwo, spotykam się z cierpieniem ludzkim, i wiem, że samym dobrym, optymistycznym słowem człowieka się nie uleczy, i że sa takie sytuacje w których nie wystarczy powiedzieć " jakoś to będzie, trzeba odnaleźć się w każdej sytuacji", ( czego nauczyła mnie filozofia) Żeby to zobrazować mogę przytoczyć przykład z życia wzięty. Będąc na praktykach na chirurgii, był pewien pan, którego przywieźliśmy po operacji do sali wybudzeń. Każdy taki pacjent jest podłączony do monitora, który mierzy parametry życiowe. U niektórych po operacjach, zabiegach wszystko było mnw w porządku, ale u niektórych pojawiały się dolegliwości, np nudności, wysokie lub niskie ciśnienie, przyspieszone tętno, dreszcze, no i ból oczywiście itd. Temu Panu było strasznie zimno, miał dreszcze, i coś go tam bolało, juz niepamiętam. Gdy tak chodziłam po salach i sprawdzałam kto jak się czuję, on cały się trząsł pod stertą kocy i mowi do mnie, że boli go, ja wtedy pomyślałam, że dostał już coś, więc pewnie tak musi być, że ma boleć, i mówie do niego coś w stylu, że musi to przejść, że niedługo ból minie. Po jakimś czasie znowu tam przyszłam, i widzę, że pielęgniarka daje mu leki do kroplówki i mówi " boli pana? dobrze, już podajemy leki, zaraz przejdzie" Pomyślałam cholera, mogłam to zgłosić, a pomyślałam właśnie tak jak pomyślałam, schematycznie. Wtedy dotarła do mnie powaga sytuacji, że człowiek cierpiał, rosły, wielki chłop, bardzo sympatyczny, ale cierpiał. Wiem, że dopiero się uczę, mi i tak leków podawać nie wolno, ale mimo wszystko.. Zrozumiałam wtedy, że czasem są takie sytuacje, które człowieka przerastają, w których nie jest sobą, i własnie z takimi ludźmi będę kiedyś pracowała. Przede mną długa droga, wiem to.. od lutego praktyki, teraz sesja. Mam aktualnie w domu chorego domownika Hektora, mojego psa, który ma już 13 lat, stawy mu siadają, od kilku dni chodzi w nocy po całym domu i spać nie może, zrobi kupe nieświadomie pod siebie, także jest nieciekawie jednym słowem.. ale nie mam zamiaru panikować, to jest starość, i wiem, że teraz będzie już tylko gorzej, ale chce z nim być, po prostu być.
Poza tym marzy mi się mieć prawdziwych przyjaciół od serca tak za 10 lat, którzy wpadają do nas bez zapowiedzi, ja częstuję ich ciasteczkiem z metalowej puszki jak Bukietowa, nalewam herbatki, kawki, rozmawiamy, ale nie o pieniądzach, po prostu o życiu, szczerzy, nie udający jak to u nas wszystko nie jest super. A teraz z czasem widze, że ludzie naokoło się zmieniają, zaczynają gadki od pracy od tego kto jaką ma nową fuchę, jak wykombinował , że ma kolejną 1 przed trzema zerami. Ci znajomi są tacy.. materialni cholera. Pieniądze zmieniają człowieka, kiedyś ten temat był taki odległy, myślelismy gdzie tu iść razem na miasto, napić się piwka, gdzie wyjechać razem na wakacje, a teraz spotykamy się i rozmawiamy jak by tu nam się żyło lepiej.. brac kredyt czy nie? zmienić prace czy nie? zrobić dziecko teraz czy nie? Cholera, dorosłość mnie dogania...

" Mieszkańcy"

Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.

Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.

Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.

I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc - widzą wszystko oddzielnie
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...

Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.

I znowu mówią, że Ford... że kino...
Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.

Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.

I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.

Potem się modlą: "od nagłej śmierci...
...od wojny... głodu... odpoczywanie"
I zasypiają z mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.

niedziela, 2 grudnia 2012

Thank you

Pisze spontanicznie, nie mając pomyslu na notę, ale czuję, że coś pasuje skrobnąć. Ostatnio brakuje mi czasu na takie dumanie, rozmyślanie. Wieloma rzeczami zaczelam sie bardziej przejmować, szczególnie studiami ( wlasnie wylalam kawe na klawiature ) Zbliża się u mnie sesja i ja poraz pierwszy chyba w życiu nie chce mieć żadnej poprawki, chce wtorkowy egzamin zaliczyć chociaż na 3, jest tego w ciul... ale uczy się przyjemnie, bo to ciekawe rzeczy, typu: Jak badamy brzuch, klatke piersiową itd albo opisać choroby poszczególnych ukladów np oddechowego np astme. Troche tego jest, sama się sobie dziwie, że w tym semestrze chodze prawie na wszystkie wyklady, nie dlatego, zeby wpisać się na liste jak jest taka sytuacja, czy zeby ludzie nie gadali, tylko dlatego, że jakoś źle się z tym czuje jak omine wyklad taki jak np pediatria, mozna tyle ciekawych rzeczy posluchac, nauczyć się, dlatego wlasnie chodze na zajęcia. Mimo tego, że moje 5 dniowe życie tam w Jaro jest takie szybkie, zakręcone, to lubie tam przebywać, a to chyba z tego względu, że mam na prawde świetnych znajomych, dobrze mi z tymi czterema wariatkami :) dwie na stancji i dwie na uczelni. Może gdybym nie miala tej świadomości, że zaraz zlecą studia i każda z nas pójdzie w swoją stronę, a ja wróce do Rzeszy do mojego domku już na 7 dni w tygodniu a nie 2, może wtedy bardziej dobijaly by mnie te rozstania i rozląki z B. Gdzieś tam glęboko czuję, że dobrze się dzieje, że  akurat ten kierunek studiuje i akurat tam, mam nadzieje, że kiedyś zbiorę tego żniwa i nigdy nie powiem, że żalowalam swego wyboru.
A zmieniając temat na bardziej przyjemny, odnośniu ślubu to chyba powoli, powoli coś się zaczyna dziać w tym kierunku hehe, ostatnio bylam z mamą oglądać sukienki, bo byly atrakcyjne ceny, oczywiście nie po to żeby ją już kupić 1,5 roku prze ślubem, ale po to by się rozejrzeć, znaleźć swój typ, bo sama nie wiem jakie mi się podobają... Wiem, że nie za bardzo wyozdabiane i niezbyt wielgaśne, ale też nie totalnie skromne, także nie mam jeszcze swego idealu. Poza tym na przyszlym weekendzie mamy zamiar z B się wybrać na pizze tam gdzie wydaje nam się, że zrobimy wesele, z Anetą śmiejemy, że to wielki krok - iść na pizze tam hahaha, śmiejcie się, dla mnie wielki :P
Poza tym ja już powoli czuje święta, i nie moge się doczekać.. po prostu czekam na nie! na troche wolnego, żeby nie mieć nic na glowie związanego z egzaminami, zaliczeniami itp. Mam ochotę na gorącą herbatkę w towarzystwie pana B, leżeć z nim i oglądać jakiś film, ahh.. kiedy tak będzie.. Marzy mi się też więcej czasu po to, żebym mogla zasiąść w swej pracowni ;) i decoupażować, i robić kartki.. To się stalo taką moją malą pasją :)
Póki co kończe pić kawe, zaraz trzeba robić obiad , żegnać się z papuszonem, Zuzą i Heniem, jak i calą rodziną i i spadać z kochanego domku.. Od poniedzialku znowu na pelnych obrotac, byle do Świąt..

środa, 7 listopada 2012

jade na motorze, motorze w czerwonym kolorze

Jednak.. nie ma nic lepszego, niż zasypianie przy ukochanej osobie.. Swoboda, imprezy, zew wolności mi tego nie zastąpi.. Nie spieszy mi się do dorosłości, ale wiem jedno.. Z tym człowiekiem chce spędzić całe moje życie :) Jestem czasem taka zmienna, ja nie z tych co są jak wierzba targana przez wiatr, mimo ciosów od życia tkwi nadal w tym samym miejscu, bo tak głęboko zapuściła swe korzenie.. Lubię ruch, lubię jak coś się dzieje, ale mimo wszystko moje miejsce jest przy panu B, w moim mieście. Tak było super na weekendzie.. On, mimo tego, że wygląda na smutasa i poważniaka, to tylko on potrafi mnie tak rozśmieszyć.. Uwielbiam to jego poczucie humoru :) i te zmarszczki gdy się uśmiecha.. eeeh..  Siedze teraz w Jaro, popijam kawkę..i tęsknie.. Zaraz lece na zajęcia, uczyć się na prawde kurcze fajnych rzeczy.. W końcu czuje, że coś wiem więcej.. Znowu jestem jakaś pobudzona, chyba przez to, że mam kolejny cel do osiągnięcia, otóż chcę zrobić prawko na motor gdzieś w kwietniu, koniec kropka! Jak nie zrobie to dupa wołowa ze mnie. Chce jeździć na motorze, wiatr we włosach, wsiadasz i jedziesz gdzie chcesz.. bo już mi nie wystarcza być pasażerem i siedzieć tylko z tyłu za B, ja chce prowadzić! zmieniać biegi, dawać czadu! Także kurcze jak zrobie to prawko będzie super :) wyobrażacie to sobie? Piguła na motorze :D haha.. Obym wytrwała w tym celu !

czwartek, 1 listopada 2012

It's not my fault, I'm happy! :)

Mamy listopad, w dodatku 1.. Lubie każde święta, te również. Słoneczko za oknem, więc atmosfera niezbyt grobowa, z resztą przy moim starszym bracie nie da się smucić, odkąd dojechaliśmy na cmentarz, wziął chryzantemy i rzucił hasło " no to czas na grobbing" to już mi jakoś ciągle wesoło... W ogóle wesoło mi jest już od tygodnia, odkąd przeżyłam mega extra impreze! Potrzebowałam tego.. takiego totalnego odmóżdżenia, wariacji, śmiechu że aż brzuch boli! a z tymi wariatkami na stancji jajca lecą cały czas.. I tu muszę się wam do czegoś przyznać, sobie również, oficjalnie stwierdzam: Poczułam, że żyje! chodze jakaś taka weselsza, wszystko jest naokoło jakieś takie sympatyczniejsze.. Mimo iż troche przesadziłam, bo wytańczyłam się z prawie wszystkimi mariosjaninami (czyt. wiejskie chłopaki) w klubie, i pan B jest troche na mnie zły, to wiem, że mi chodziło tylko o dobrą zabawę, i taka właśnie była, chciałam się po prostu wyszaleć, potrzebowałam tego. Odkąd jest taki wysyp wśród znajomych na śluby, na dzieci, wspólne wynajmowanie to i mnie taka presja dorwała. Słuchając o kwasie foliowym, welonach, rachunkach, przebywając z nimi czułam się jak z innego świata.. Z resztą już nie raz o tym tu wspominałam. Ja tego wszystkiego nie neguje, założenie rodziny jest moim celem życiowym, ale nie rozumiem jednego: do czego się śpieszyć ? Świat jest taki wspaniały, taki ogromny! Tyle moge robić codziennie.. Iść na basen, czy do kina, wiem że drogo, ale to już co innego jak oglądanie w domu przed laptopem, ma się większą radoche. Można iść do baru, wypić nowe piwko, lub zjeść coś czego nie kosztowałam.. Można tyle tworzyć, aktualnie odnowiłam wieszak, deseczke i drewniany widelec sposobem decoupage, coraz lepiej mi to wychodzi! W przyszłym tygodniu może uda mi się pojechać zobaczyć sztuczną nerkę i zapoznać się z tematem. Kurde jest tyle do zrobienia.. że nie ogarniam tych ludzi co tak pędzą, śpieszą się gdzieś.. Nie ogarniam również tych co siedzą i nic nie robią, narzekają na swój beznadziejny los, ciągle są zmęczeni, bo praca, bo coś.. Pamiętam, że jak chodziłam na praktyki od 7 do 14:30, i zapieprzałam na kardiologii, tam się za dużo nie siedziało, to jakoś tak po wyjściu ze szpitala byłam taka zadowolona.. Mam nadzieje, że kiedyś nadal będzie mi towarzyszyło to uczucie jak już zaczne na prawde pracować. Jestem szczęśliwa w moim związku, z panem B, ale nie potrafie przylepic się całą sobą do jednego człowieka, i jemu wszystko poświęcić. Ja muszę być w ruchu, poznawać, doświadczać, po prostu czuć, że żyję własnym życiem, nie cudzym.
Póki co ładuję baterie, do niedzieli siedze w domku, widze się z B, jutro muszę tego dziadka wydrzeć na miasto, trzeba się napić browarka, pogadać, pośmiać troche, zrelaksować się, zasnąć razem.. bo brakuje mi tego. I cały nastepny tydzień znowu w niepozornym Jaro, z tymi czubami, z którymi ostatnio przeżyłam najlepszego kaca w życiu nad ranem.. Normalnie Wszystko mnie śmieszyło.. szczególnie hasło Jagny " spaghetti????!!!!" hahaha i plew w szafie :P jaja jak berety :) Będę tą impreze wspominać ;)
A teraz słucham Kukiza i spadam oglądać "Nietykalni", podobno fenomen, także zobaczymy..
Wybaczcie chaotyczną notę, bez jakiegoś konkretnego przesłania :P po prostu cieszę się zdrowiem, młodością i tym, że jeszcze tyle może się zdarzyć :) ...

niedziela, 14 października 2012

jesiennie

Październik.. jesiennie.. ale jakoś tak wcale nie jest mi smutno z tego powodu.. W moim przypadku jesień to twórcza pora roku. Ostatnio jestem jakaś taka bardzo zamyślona, nie ma w mojej głowie czasu na nudę, a to z tego powodu, że chyba w końcu znalazłam swoją pasję, mały światek, w którym mogę się zamykać. Zaczynam przygodę z decoupage. Na razie jest to zabawa, dopiero się uczę, ale z tego co już widzę, dostarcza mi takie siedzenie przy biurku, klejenie, tworzenie coś z niczego, wiele satysfakcji. Nie jest to tanie hobby, ale powolutku zaczynam gromadzić materiały. Przy okazji zajęłam się również robieniem kartek :) już pare poleciało do znajomych z różnych okazji.. Także ciesze się, że w końcu mam swój kąt.. Uwielbiam rzeczy z duszą! rękodzieła.. Marzę o tym, by kiedyś moje mieszkanie wypełnione było rzeczami zrobionymi własnoręcznie, czy to karmik zrobiony przez pana B, ozdobiony przeze mnie, czy to krzesło stare z giełdy staroci odnowione przeze mnie na styl rustykalny.. kocham takie klimaty. Każdy ma swój gust, niby o gustach się nie dyskutuję, ale jak tak widzę, jak moi znajomi Ci bardziej zamożni :P urządzają sobie swoje cztery kąty, to jakoś tak.. wcale nie zieję podziwem, i nie chylę głów przed nimi, bo nie podoba mi się urządzanie mieszkań wg takich suchych projektów, a wszystkie meble jakie są nowe, brane prosto z ikei.. co wygląda po prostu jak wystawka ze sklepu meblowego. No ale, o gustach się nie dyskutuję ;) Wiem, tylko tyle, że jak kiedyś będzie mnie w końcu stać na swoje cztery kąty będzie to miejsce do którego wsadzę całe swoje serce, i każda niemalże rzecz będzie miała swoje ciekawe, tajemnicze pochodzenie ;) ...
Poza tym.. Studia, drugi rok.. Stancja, 5 dni tygodnia z wariatkami z mieszkania.. Jest śmiesznie, nawet mimo nowej wspólokatorki, która jest taka jakaś neutralna, może być, może się rozkręci. Na uczelni nic nowego, prócz grona nowych przedmiotów, dosyć cięższych.. chirurgia, parazytologia, interna, pediatria.. Będzie wesoło na sesji, lecz póki co staram się chodzić na wykłady, a niektóre z nich są na prawde ciekawe.. Także wszystko gra, tylko znowu przyszły rozstania z B.. Wieczory niedzielne są zawsze jakieś takie melancholijne.. nie da się pozbyć tej świadomości, że prawie 5 dni nie będę widzieć tego Bubka.. no, ale taka kolej rzeczy.. Ostatnio nawet coraz częściej rozmawiamy o ślubie, szukam sal, mam na razie dwie na oku, no i datę ślubu.. jak na razie podoba mi się 10 maj 2014 roku, no ale zobaczymy.. Niebawem trzeba będzie trochę się pobujać za tymi salami, dowiedzieć o terminach itd.. i można powolutku zacząć szykować jakieś przygotowania.. Jakoś tak coraz bardziej dociera do mnie, że mamy się pobrać.. kurde, ale jaja...
Póki co idę uczyć się przyklejania serwetek na słoikach, bo wczoraj mi nie wyszło.. farba już schnie.. Jednak mieć pasję to jest super sprawa..
pozdrawiam odwiedzających !

czwartek, 6 września 2012

" zaraz dzień ( jeszcze jeden ) zrób, co możesz.."

             
                  Zaglądam tu i myślę, że warto, warto uwiecznić gdziekolwiek, choćby w wirtualnym świecie dzisiejszy... dzień. Myślę, że więcej takich się nie powtórzy. Zanim dojdę do sedna, napiszę tylko tyle, że aktualnie jestem w trakcie odbywania praktyk w szpitalu u siebie. I śmiać mi się chce troche z siebie, jak przypomnę sobie gdy mówiłam, że ten akurat szpital wydawał mi się taki spokojny, jakby nic się tam nigdy nie działo.. Kończę pierwszy tydzień praktyk, i jestem bogatsza o nowe, niesamowite doświadczenia. Jestem na oddziale chirurgii, sama, nie mam żadnej koleżanki, nie mam z kim dzielić się wrażeniami, spostrzeżeniami, tak wyszło, wszyscy pokończyli sobie praktyki wakacyjne wcześniej. Pierwsze dni były średnie, klimatyzowanie się w nowym otoczeniu.. próba nawiązania kontaktu z pielęgniarkami.. Na nowo próba wejścia w problemy leżących tam pacjentów, i ich dolegliwości..Każdy oddział jest inny, ma inną specyfikę. Byłam jak na razie tylko na kardiologii, teraz chirurgia. Na tym wcześniejszym panował chaos w porównaniu do tego co teraz jestem. Do moich zadań jakie tutaj wykonuję jest mnw. Przygotowywanie kroplówek, podłączanie, zmiana, i ich zdejmowanie, latanie na blok operacyjny po pacjentów, zazwyczaj takich, którzy własnie wybudzają się z narkozy, przenoszenie ich na łóżko ( niektórzy lubią sobie pojeść, mój kręgosłup to odczuwa ) Poza tym podawanie leku dożylnie przez wenflon, rozmowy rozmowy i jeszcze raz rozmowy z pacjentami.. i w sumie tyle takich ważniejszych zadań. Jeszcze tylko wspomnę, że na wcześniejszych praktykach na kardiologii miałyśmy zakaz podawania leków i manewrowania przy kroplówkach, a zajmowałyśmy się raczej tylko karmieniem pacjentów, ścieleniem łóżek, wożeniem pacjentów na badania, myciem i pampersami.. ( do tej pory qpa mnie nie dopadła :P) No ale dojdę do sedna tematu. Otóż dziś te zadania jakie mi przydzielono przerosły moje najśmiejsze oczekiwania. Asystowałam przy dwóch operacjach. Pierwszą z nich było usunięcie żylaków. Stałam z boku żeby nikomu nie przeszkadzać, oglądałam co i jak. Byłam strasznie głodna i w pewnym momencie słabo mi się zrobiło, ale opanowałam się, wzięłam pare głębokich oddechów, i jak włączyli klimatyzację to juz było dobrze. Ogólnie mówiąc, ciekawy widok. Nie wiedziałam że żyły wyglądają dosłownie tak jak u kurczaka którego nieraz obrabiam do obiadu i pozbywam się żył. Myślałam, że nie są takie białe :P no ale są. Troche krwi się lało, ale ta operacja należała do tych lajtowych bardziej. Po ponad dwóch godzinach pani pielęgniarka ( też Majka o dziwo :P ) zapytała czy chcę być przy operacji przepukliny. Z chęcia się zgodziłam, ale musiałam coś zjeść ! Poleciałam więc na górę 3 bit, soczek, herbatka i od razu lepiej :) Przyszłam z powrotem na blok operacyjny, w trakcie przerwy posiedziałam z pielęgniarkami w ich pokoju socjalnym. Same obce baby gadające o plackach, butach, pogodzie.. Było troszkę drętwo, ale co tam, interesowało mnie to co miało być za chwilę. No i zaczęło się, jedna z pań pielęgniarek wzięła mnie pod swoje skrzydła do "umycia ". Pokazała mi jak się chirurgicznie myje ręce, pomogła założyć sterylne ubranie, rękawiczki ( myślałam sobie wtedy " po co do cholery mnie, praktykantkę tak przygotowują? przeciez ja będę nadal stała z boku") Operacja pdt - przepuklina. Pacjentka leży, uśpiona, trochę przy kości. Stoję z boku, obserwuję jak lekarze rozcinają brzuch. Za chwilę jeden z nich mówi do mnie żebym podeszła, zrobił mi miejsce centralnie obok siebie.. i tak już stałam dwie godziny, pod lampami od których było mi gorąco, nad rozciętym brzuchem do którego wkładałam prawie całą rękę ( za namowa lekarza), mówi do mnie " włóż sobie ręke, pomacaj, zobacz co tam w środku, ciekawe ? " ja odpowiadam coś w stylu " Jezu jak dziwnie.." a on " jaki Jezus? tu nie ma Jezusa, jestem ja, pand doktor(jakiś tam) pani pielęgniarka... " i tak wymienia mi kto jest na sali. Niby śmieszne, ale nie zwracam na ta gadkę uwagi, jestem przejęta tym co mam w ręku, co mam możliwość widzieć..W późniejszym czasie operacji między innymi dał mi szczypce i kazał tamować krew gdy pojawi się z rany, potem trzymałam dwa haki, którymi odsłaniałam całą powłokę brzuszną, po to by oni mogli swobodnie wypalać te różne zbędne farfocle (zrosty itd) Nawet wyciągnął kawałek jelita cienkiego żeby mi pokazać i dał mi do ręki haha masakra uczucie.. Wiem, że jak się to czyta to wszystko wydaje sie być takie drastyczne. Ale w rzeczywistości po prostu zobaczyłam jak takie operacje wyglądają od kuchni. Akurat trafiłam na zgrany zespół lekarzy z pielęgniarkami, śmiali się tam z różnych opowiastek, mówili do siebie proszę i dziękuję. Na prawdę, byłam pod wielkim wrażeniem.. Oni są już tak wsiąknięci w tego typu operacje.. Jak było już po wszystkim, ładnie podziękowałam, bo byłam na prawdę wdzięczna, że ja taki nowicjusz, młodziaczek po I roku miałam szansę zobaczyć takie rzeczy, być na bloku i widzieć to wszystko, co najmniej jakbym wybierała się na chirurga i studiowała medycynę.. A mi przeciez zależy na pielęgniarstwie :) i tak jest. Kiedyś raczej wolałabym pracować bardziej z ludźmi w sensie nie tymi uśpionymi ;) i znać ich bardziej osobiście niż "od wewnątrz".. Zobaczymy, czas pokaże, jeszcze tyle przede mną ( o ile zdam wtorkowy egzamin poprawkowy:P) tyle przede mną oddziałów do odwiedzenia.. Po tym pierwszym tygodniu już wiem, że będa to jedne z najlepszych praktyk jakie miałam. Nie tylko ze względu na te doświadczenia związane z byciem przy operacjach, ale tez dzięki temu, że są tu na prawdę super panie pielęgniarki, nie wspomnę o oddziałowej która jest tak kochaną kobietą, że aż chce się przytulić człowiek do jej ramienia.. Wdzięczna jestem za ten czas. Oby nadal było tak fajnie..
A teraz czas się wykąpać i iść spać, bo jutro znowu 5:20 trzeba wstać...
Lubię , lubię to uczucie, gdy tylko przekrocze drzwi od szatni w swoim śnieżno białym mundurze, to jak już w inny sposób ludzie na mnie patrzą i inaczej postrzegają. Marzę o tym, by kiedyś ten mundur nie tylko świadczył o tym, że jestem ze służby zdrowia, ale, że jestem prawdziwą pielęgniarką ze sporą wiedzą. Póki co dopiero się uczę..