sobota, 3 sierpnia 2013

szpitalne życie

Witam po dłuższej nieobecności.
Trochę mozolnie prowadzę tego bloga, ale jednak od czasu do czasu czuję potrzebę "wygadania się" na nim ;) Co prawda założyłam " zeszyt wspomnień" do którego wklejam różne rzeczy z papieru, z różnych miejsc, od różnych ludzi np obrazek świety od księdza w szpitalu w Kolbuszowej, albo bilet do Polańczyka z udanego wypadu, albo papier po pierwszej czekoladzie od pacjentki ;) i jest to fajna sprawa, to jednak czasem czuję, że musze coś napisać. Mamy sierpień, piękny letni miesiąc. Wczoraj siedząc na tarasie zachwycałam się widokiem zieleni naokoło, niebieskim niebem.. na prawde wspaniały czas, wiem, że w zimie będę za tym widokiem bardzo tęsknić. U mnie zaczęły się wakacje dwa dni temu i jakoś tak bardziej doceniam ten wolny czas. Skończyłam praktyki na szpitalu, które trwały w sumie od marca. Dlatego cieszę się, że nie muszę wstawać codziennie o 5:40, bo to jednak trochę wykańczało. Lecz mimo tego, muszę przyznać, że tu w moim rodzinnym Rz, chodzenie na praktyki było całkiem przyjemne ! Najpierw ukochana chirurgia, gdzie czułam się później już jak ryba w wodzie a z paniami pielęgniarkami piłam kawkę i gadałyśmy o wszystkim, a potem oddział wewnętrzny, który mimo zapewnień, że jest koszmarny, i ogólnie sam zapierdziel okazał się oczywiście nie taki straszny, wręcz przeciwnie! Dlatego już biore przez pół to co mówią ludzie, znajomi, bo albo oni jacyś wystraszeni i spanikowani, albo ja jakaś wyluzowana, no nie wiem. W każdym bądź razie praktyki w Rz w konkretnym szpitalu ;) były całkowicie inne od tych, które miałam w Jarosławiu, z moją grupą z opiekunkami. Tutaj pracowało mi się lepiej, sama sobie byłam sterem i okrętem, nikt za mną nie łaził, nie wydzierał się i nie wprowadzał koszmarnej atmosfery, jak to często miało miejsce w Jar. Nikt też nie rywalizował, i nie poczuwał się jako " pielęgniarz alfa" ;) żeby mnie poprawiać i upominać, co również miewało miejsce w Jar. Tutaj przyszłam sama na oddział, i jakoś musiałam się odnaleźć. Na chirurgii było bardzo fajnie. Podłączania, zmienianie i ściaganie kroplówek opanowałam do perfekcji, bo tam pacjenci po zabiegach są nawadniani nie raz nawet i czterema 500ml płynami. Nauczyłam się podłączać ( ja mówie na to ) elekto-rmonitorki :P które mierzą u pacjenta ciśnienie, tętno i saturację przez zazwyczaj 2 godziny po zabiegu. Pooglądałam rany, pomagałam w zmianach opatrunków, jeździłam wózkiem po pacjentów na blok operacyjny, i opanowałam zastrzyki podskórne z heparyny ( jest przeciwzakrzepowa)  .. no i poza obowiązkami gdy było troche czasu chodziłam po salach i męczyłam pacjentów :P zagadywaniem ich, tym oto sposobem udało mi się poznać kilku na prawdę ciekawych ludzi ! Raz był to pewien pan, wesoły, energiczny prawnik. Mięliśmy ze sobą tyle wspólnego ! temat za tematem, śmiania było co nie miara! Na do widzenia powiedział, że jak kiedyś będę mieć problem ze znalezieniem pracy, żebym się do niego zgłosiła ;) hehe także na prawdę pozytywny człowiek :) No i na chirurgii dostałam od takiej pani moją pierwszą czekoladę :) Na koniec praktyk na tym oddziale miło pożegnałam się z paniami pielęgniarkami, a oddziałowa powiedziała: " Maja wpadaj kiedy chcesz, będziesz czegoś potrzebować, nie ma sprawy przychodź. "
Następnego dnia nowy oddział, wewnętrzny, kojarzący mi się nie ciekawie przez usłyszane wcześniej plotki. W porównaniu do chirurgii na wewnętrznym przewijało się paru studentów. Poznałam Kasię po medycynie  pierwszym roku i Jaśka, również z medycznego. We trójkę tak się trzymaliśmy w miarę. A sam wewnętrzny jak już wspominałam nie był taki straszny ! Co prawda trafiały się pielęgniarki wręcz niesympatyczne ziejące jadem, ale to były może ze dwie takie ? Reszta całkiem w porządku. Muszę przyznać, że na wewnętrznym więcej się nauczyłam, ten oddział charakteryzuje się tym, że pacjenci przychodzą z różnymi schorzeniami. Od rwy kulszowej po nadciśnienie, cukrzycę, toczeń, problemy z kręgosłupem itd.. Dlatego sporo udało mi się zobaczyć i dowiedzieć. A pole obowiązków było szersze niż na chirurgii, a było to mnw: kroplówki, mierzenie ciśnienia, zastrzyki podskórne, wykonywanie EKG serca, zastrzyki z insuliny, pobieranie krwi włośniczkowej na poziom cukru, zakładanie opatrunków, podłączanie elektrod na erce ( co robiłam pierwszy raz ), roznoszenie leków na tacce ( co bardzo polubiłam ) , pobieranie krwi, co muszę przyznać, że również polubiłam ! i o dziwo wychodziło mi to. Pan ratownik mówi do mnie, idź pobierz temu pacjentowi krew , ja na to, że spróbuję a on " nie spróbujesz, tylko to zrobisz ;) " no i udało się. A innym razem kazali mi iść samej, stwierdzili, że nie będą mnie stresować i stać nade mną, przyznam, że się wtedy troche wystraszyłam, no ale poszłam sama, z zestawem i udawałam opanowaną. Trafiłam na pacjenta, który za uszami mi gadał, że na pewno nie pobiore u niego krwi, bo ma kiepskie żyły, bo sobie nie poradze itd, wbiłam się po dłuższym szukaniu i macaniu żyły, i faktycznie nic nie leci, myślę sobie cholera trzeba będzie zawołać kogoś, jednak po chwili poruszałam igłą i pojawiła się krew, mówie "udało mi się" jakie było zdziwienie pacjenta.., a moje jeszcze większe !  :D Także małe sukcesiki tam odniosłam. Choć przyznam, że venflony mam jeszcze do ogarnięcia. Wkłuwałam się dwa razy u pacjentki i dwa razy nie wyszło.. no ale jeszcze mam przed sobą 1,5 roku studiów także myślę, że zdążę się nauczyć. W moim przypadku jest tak, że nie łapie wszystkiego za pierwszym razem, czasem muszę zrobić coś kilka a czasem naście razy, żeby się nauczyć. Poza tym na wewnętrznym chodziłam wiele razy na badania diagnostyczne z pacjentami. Widziałam jak wygląda badanie takie jak rezonans magnetyczny, tomografia komputerowa, RTG, echo serca, USG.. Wchodziłam tam z pacjentami, bo chciałam wiedzieć o co chodzi ! co się będę cykać :P Na tym oddziale pracują na prawdę w porządku lekarze, szczególnie taki jeden ;), który z chęcią pokazywał nam co robi. Raz byłyśmy z Kaśką przy punkcji lędźwiowej. Pacjent starszy, schorowany.. musiał mieć pobrany płyn mózgowo rdzeniowy z kręgosłupa na badanie. Lekarz wszystko dokładnie nam opisywał co robi. Wbił się igłą w konkretny punkt w okolicy lędźwiowej na głębokość jakieś 7cm, z igły do próbówki leciał sobie przeźroczysty płyn kap kap.. Po tym zabiegu powinno się leżeć jakieś 12 godzin na wznak. Ciekawy widok. Po tym wszystkim szkoda tylko było mi tego pacjenta, biedny się rozpłakał, próbowałam troszkę go pocieszyć.. W ostatni dzień na wewnętrznym, kupiłyśmy z Kaśką czekoladki, wręczyłyśmy jedne oddziałowej, drugie paniom pielęgniarkom, miło się pożegnałyśmy, one nam podziękowały za pomoc, jedna stwierdziła, że dużo im pomogłyśmy i, że fajne z nas dziewczyny ;) I tu znowu taki mały sukces, i znowu się czymś pochwalę, ale usłyszałam najwspanialszy w życiu komplement od pani salowej, która na do widzenia wypaliła do mnie " ty będziesz dobrą pielęgniarką" ja wielki uśmiech, mówie: " na prawdę? a skąd pani to wie?" a ona " oj kochana, za długo pracuję w szpitalu, ja po prostu to widzę"
I zakończyłam wakacyjne praktyki, które miały być takie nużące, koszmarne itd... Nie mówię, że było cały czas wspaniale i pięknie, bo bywało nie miło i ze strony personelu i ze strony pacjentów, bywało nudno itd. ale okazało się na prawdę w porządku i będę wspominać ten czas przyjemnie :)
Często myślę o tych słowach pani salowej, czy na prawdę tak będzie? czy kiedyś zmieni się to moje pozytywne nastawienie do tej pracy ? Będąc na praktykach w Jarosławiu często wątpiłam w siebie i czułam, że jestem do niczego ! robiłam duże błędy, i czułam się gorsza od niektórych moich koleżanek, wyczuwałam też głupią rywalizację od niektórych z nich, no i ciągle ktoś wisiał nade mną. A tutaj było całkiem inaczej.. tutaj czuję, że coś robię, chwilami to się nawet czułam jakbym tam już pracowała, bo robiłam to co inne pielęgniarki, i podobało mi się to uczucie.
Na dzień dzisiejszy jestem naładowana pozytywną energią, czuję, że dałam z siebie bardzo dużo, i dużo na tym skorzystałam. Czuję się troche tak jak wtedy gdy po raz pierwszy komuś pomogłam, było to ładne pare lat wstecz, gdy wychodząc z autobusu zobaczyłam pijanego gościa w fosie. Wyciągnęłam go po ładnych kilkunastu minutach, posadziłam na przystanku i kazałam czekać na autobus. On bardzo mi dziękował, mówił, że wraca od brata, napił się troche wódki, ale bierze leki i zawróciło mu się w głowie.. nie wiem czy to prawda czy kit, ale wiedziałam, że zrobiłam coś pożytecznego. Od tamtej chwili pokochałam to uczucie..

piątek, 24 maja 2013

końcówka maja..


Witam po dłuższej nieobecności..
Mamy już koniec maja.. czas mi tak szybko ucieka, że czasem nawet nie wiem przez chwilę jaki mamy miesiąc.. ale jest tak, gdy jest co robić i gdy dużo się dzieje. Dziś mam ochote słuchać muzyki głośno cały dzień, tak też robie ( przy dźwiękach twenty one pilots ).. jakoś chyba odreagowuje to wszystko co przeżywam. A więc co u mnie? Został mi ostatni tydzień praktyk na pediatrii w mieście, w którym studiuje.. Za mną już kardiologia, ortopedia, chirurgia.. Każdy oddział jest inny, panują inne zasady, inne zwyczaje. Pracowało się różnie.. Już wiem co to znaczy przeżywać prawdziwy stres, gdzie mój optymizm i wrodzone nie przejmowanie się niczym tu nie pomagało. Bywały dni tak nieudane, po których wychodząc ze szpitalnych murów chciało mi się płakać.. Spadałam na ziemię z mych chmur nie raz bardzo boleśnie, łamiąc sobie przy tym skrzydła, w które się uzbroiłam odkąd poszłam na te studia.. Popełniałam błędy, gdzie na 2 roku już takich popełniać nie powinnam, przez co niekiedy wątpiłam w swoje możliwości, i czułam się nie na miejscu. Miałam różne opiekunki.. od takiej, która nazywała nas nusiami, skarbami, i co mi się podobało wołała do każdej roboty, nie tylko przebieranie pampersów, mycie, karmienie, lecz pobieranie krwi, zakładanie venflonów, wyciąganiu cewnika ( akurat nie mi ta funkcja przypadła )  po przenoszenie nieboszczyka na wózek.. Na tym oddziale bardzo przyjemnie mi się pracowało, może czasem troche nużąco, lecz nabyłam praktycznych umiejętności. A opiekunka okazała się ciepłą, cierpliwą i wspaniałą osobą.. pielęgniarką z powołania.. Kolejne dwa oddziały to była prawdziwa szkoła życia. Inna opiekunka, inna specyfika pracy. To co nauczyliśmy się na wcześniejszym oddziale, tu było brane za karygodne, i już na wstępie wszyscy weszliśmy na wojenną ścieżkę z naszą opiekunką.. Mimo szczerych chęci, i tego, że ja bardzo lubię ludzi, potrafię wybaczać, i jestem wyrozumiała to tej kobiety po prostu nie znosiłam.. przez to jaką atmosferę wprowadzała, jak się na nas wydzierała, i jak z nas szydziła, obgadując nas do innych pielęgniarek. Chodziła za nami jak gestapowiec, szukając co znowu źle zrobiliśmy, i za co nas opieprzyć.. Owszem zdarzały się z naszej strony z mojej również duże pomyłki. Pamiętam, że raz miałam iść tylko podłączyć kroplówkę, i przez to, że stała obok mnie ja nie wiedziałam jak mam to zrobić, gdzie już robiłam to co najmniej kilkanaście razy.. Stres na mnie tak działa, że ja nie wiem jak się nazywam.. Gdy tylko ta kobieta się pojawiała za moimi plecami to proste rzeczy stawały się dla mnie nie do przeskoczenia.. Za te wszystkie chore akcje, darcie, i traktowanie nas jak idiotów źle wspominam pracę na tamtych oddziałach, ale jedno trzeba jej przyznać.. przez to wszystko co tam przeżyłam stałam się bardziej zdyscyplinowaną osobą.. Aktualnie jestem na pediatrii, pracujemy z dziećmi, jest przyjemnie, a opiekunkę mamy na prawdę w porządku. Trzyma nas na dystans, czasem ochrzani, ale jest wyrozumiała, i traktuje nas jak studentów, a nie jak ludzi, którzy urodzili się z wiedzą medyczną. Lecz nie patrząc na te wszystkie minusy i smuty wyżej opisane będąc na 2 roku pielęgniarstwa przyznaje, że nadal ciągnie mnie w tym kierunku, i chcę kiedyś być pielęgniarką ! Przyznam również, że gdy miałam te gorsze i cięższe dni myślałam sobie, że może faktycznie się nie nadaje, że jestem za tępa, za powolna.. Czasem mam takie przemyślenia, myślę wtedy sobie czemu niektórzy są jacyś bardziej ogarnięci, szybciej coś łapią a mi przychodzi to trochę później ? No i nie znam odpowiedzi, taka widocznie jestem.. Zawsze byłam przeciętniakiem ;)  Nie zniechęca mnie to.. bo bardzo mi zależy na tym, by ta szkołe skończyć, by móc kiedyś ten zawód wykonywać, choć wiem, że jeszcze wiele pracy przede mną. Nie zniechęciło mnie do tej pory to wszystko co widziałam.. a widziałam już trochę.. Jedyne co mnie w tej pracy razi, to atmosfera jaką wprowadzają ludzie, z którymi trzeba pracować.. to dla mnie byłoby największym minusem i największym koszmarem, gdybym dzień w dzień musiała przebywać z ludźmi, którzy już dawno ludzcy nie są.. Tak wiele zależy od tego jakie osoby tworzą zespół, w którym przychodzi nam pracować.. Tyle przez te już prawie 2 lata ludzi się przewinęło przez moje życie.. tych nieprzyjemnych całe szczęście mniej.. więcej tych drugich :) .. fajnych pielęgniarek jak i pielęgniarzy! którzy brali nas pod swoje skrzydła, pokazywali co i jak, rzucali na głęboką wodę.. Miło wspominam ortopedie, i to, że mogłam tam dwa razy gipsować rękę.. oraz dwa razy wyciągnąć dren z rany. Na ortopedii działo się dużo ciekawych historii, i  poznało się kilku wyjątkowych ludzi, którzy wryli się w pamięć.. Czasem myślę sobie jak niektórych losy się potoczyły, czy doszli do siebie, czy już chodzą, czy już wszystko gra.. Ortopedia póki co najbardziej przypadła mi do gustu, specyfika pracy tam, może też różnorodność wiekowa pacjentów, od 18letnich po starszych ludzi, i rodzaj wykonywanych czynności, tj zmienianie opatrunków, gipsowanie itd.. Przyznam, że i na pediatrii mi się podoba, praca z dziećmi całkiem inna.. Dzieci są fajne :) Każdy z nas powinien mieć coś z dziecka!  Ja oczywiście mam słabość do tych pokrzywdzonych.. Mięliśmy chłopaka z domu dziecka i już mnie do niego ciągnęło.. już chciałam z nim zagadać, pożartować i go poznać.. A gdy mięliśmy na chirurgii starszego pana z DPS-u, to serce mi pękało gdy go widziałam, był taki.. kochany.. ciągle miał smutną minę, jakby mu się płakać chciało, leżał zwinięty w kłębek, zmartwiony.. Nie był na mojej sali, ale od czasu do czasu zaglądałam do niego, uśmiechałam się i mówiłam " będzie dobrze ", łapiąc go za rękę.. on lekko odwzajemniał uśmiech.. Takich ludzi mi szkoda, chciałabym ich wszystkich przytulić, kochane pury.. skrzywdzone przez los.. Lecz nie myślcie, że jestem taką ciepłą kluchą, wcale tak nie jest.. nie do wszystkich pałam sympatią i darzę uśmiechem, niektórzy pacjenci bywają bardzo irytujący.. ale o tym, już kiedy indziej napiszę..
Nadal mam w sobie to uczucie, że coś musze zrobić dla świata, praktyki tego nie zaspokoiły jak na razie..Biegniemy dalej, Został ostatni tydzień na pediatrii i wracam do rodzinnego miasta, nie tylko na wakacyjne praktyki, ale co gorsze.. wyprowadzam się ze stancji, od moich kochanych wariatek :( Będę na 3 roku dojeżdzać.. Niestety przyszedł czas na zmiany.. to nieuniknione. Jeszcze nie chce o tym myśleć, jeszcze ten jeden, ostatni tydzień w domu, w których pachnie stęchlizną, w łóżku, w którym lepiej się wysypiam niż w swoim własnym, z obiadem podgrzanym na ulubionej patelni Jagny, pod prysznicem, z którego leci woda gorąca na zmiane z zimną, i z tymi kochanymi osóbkami, z którymi tyle się przez ten czas ośmiałam, które stały mi się takie bliskie.. Jeszcze tydzień.

p.s  28.06.2014r... zgadnijcie co się wtedy ma wydarzyć ;) ...

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

chatka babyjagi

Hello.. Chwile mnie tu nie było, a to dlatego, że troche pochłoneły mnie różne zajęcia. Po pierwsze co uważam za ważne: Otóż założyłam nowego bloga --> http://chatka-babyjagi.blogspot.com na którego zapraszam Was, wiernych czytelników. Jest to blog stworzony w innym stylu i w innym celu niż ten. Jest on dla szerszego grona odbiorców, mniej osobisty niż ten, co nie oznacza, że w tym nie będę pisać. Ano będę, bo jest co opisywać teraz.. Ale to już innym razem. Póki co zapraszam do chatki babyjagi :)
pozdrawiam!

niedziela, 3 marca 2013

coś nowego


Witam, dziś będzie inny, pierwszy i nie wykluczone, że nie ostatni post odnoszący się do tego czym się zajmuję w wolnej chwili. A jest to ( na razie nazywam to bawienie się w...) tworzenie pewnych rzeczy techniką decoupage, oraz - cardmaking, to jak każdy się domyśla, robieniem kartek. Na dole umieszczam kilka zdjęć niektórych moich prac. Te zaliczam do w miare udanych, oczywiście mam ich więcej, ale nie ma sensu się nimi " chwalić " :P bo, albo je popsułam, albo mi się nie podobają. Tak czy siak, można powiedzieć, że znalazłam coś dla siebie, coś co daje mi radość z samego tworzenia, coś co mam zamiar szlifować, by tworzyć coraz to lepiej.



Dla zobrazowania: tak na początku wyglądają wszystkie przedmioty z drewna
, które ozdabiam, też są piękne, pachnące, dziewicze,
współgrające z naturą i jeszcze nie muśnięte pędzlem z farbą czy lakierem..



Pudełko z motywem pary w starym samochodzie.
Pierwsze pudełko, które zrobiłam, praca nawet, nawet, wykorzystałam tu gruby papier, trudny do ukrycia ;), ale znawca decoup.na pewno wytknął by mi pare błędów, tj wypukłość papieru - widać to szczególnie przy napisach " halo.." oraz drugi widoczny mankament to wystające surowe drewno spod akrylu na kantach pudełka, to nie jest profeszonal ;). Pudełko poleciało do kolegi na prezent, który dał je mamie, bo bardzo jej się spodobało ;) 


Ramki.
Jedna z pierwszych prac, lata temu  pomaziałam je plakatówkami, odrestaurowałam je na stary styl, użyłam spękacza  jednoskładnikowego ( trudna sprawa )
Idealnie nie wyszły, widać szczególnie na ramce z motylkami.

 
 
 Pudełko z motywem parki motocyklistów.
Praca nieudana, na której widać mój brak zdolności plastycznych,
 sama malowałam tło i ten tragiczny cień. Pudełko zrobiłam dla B na walentynki,
 oczywiście powiedział, że mu się podoba, ale co miał innego powiedzieć :P 


     Świecznik.
Wszystkie widoczne zadrapania były oczywiście celem zamierzonym.
      Chciałam go zrobić na styl bardzo stary,
tak jakbyśmy weszli do opuszczonego domu,  do którego nikt nie wchodził od lat 
i znaleźli w stertach klamotów takie oto cudo potargane przez czas

 Wieszak.
Jedna z pierwszych prac, efekt nie taki zły, ale błędów sporo,
mnw. za gruba warstwa akrylowej farby, 
i smugi z lakieru co z bliska nie wygląda za ładnie.
 ( Oraz nie pasująca wstążeczka, 
p.s Przyjmę pod swój dach wszystkie niechciane wstążki ;) )


 Szkatułka.
 Bardzo czasochłonna, do tej pory nie zrobiona do końca, 
zrobiłam zdjęcie samej góry,bo dół zepsułam i musiałam zdzierać wszystko papierem ściernym.
Wykorzystałam tu spękania, co daje efekt taki, że przedmiot wydaje nam się bardzo stary..


 
 Efekt spękań z bliska
Użyłam spękacza dwuskładnikowego, a wypełnienia spękań potraktowałam bitumem, co przy okazji przyciemniło mi prace, szkatułka wydaje się jeszcze starsza.


Kartka.
A tu kartka zrobiona dla koleżanki, która niebawem zostanie mamą.
Bardzo dużo pracy włożyłam w ta kartkę, ale była ta ogromna przyjemność.
Szablon kobietki w ciąży oczywiście sama nie wyciełam, nie myślcie sobie, żem taka zdolna :P
Zakupy na allegro i kwestia doboru kolorów i reszty.


A tu środek kartki
Minusem jest zbyt jasna wstążka na ciemnym tle, gdyż prześwituje..


A wam która praca najbardziej się podoba?
Z czasem będę wrzucać zdjęcia nowych prac, ale nie bójcie, nie będę was zanudzać tylko fotkami mych "dziełek" :P póki co w najbliższym czasie na pewno nie będę zbyt dyspozycyjna, bo już od jutra zaczynam harówę, praktyki w szpitalu w Jarku i tak codziennie do czerwca...
Pozdrawiam odwiedzających
M.


niedziela, 24 lutego 2013

ty

Dzień dobry, mamy pogodny dzień za oknem, a mnie długo tu nie było..
Jestem w trakcie leserowania się w domku, bo jeszcze trwają ferie sesyjno-zimowe. W tym czasie wcale nie próżnowałam, troszke posiedziałam w "pracowni" :P pomodziłam z drewnem i papierem, nowych prac przybyło, niektóre w miare udane, a inne lepiej nie gadać.. Poza tym był dobry czas na spotkanie się ze znajomymi, z którymi długo się nie widziałam. Niektóre spotkanie bardzo sympatyczne,a inne, a dokładnie pewno jedno wręcz traumatyczne. Nawet nie chce mi się tego dokładnie opisywać, bo szkoda się nad tym rozdrabniać, wiem tylko tyle, że ludzie pod wpływem czasu, i nie wiem czego jeszcze, z tych zwariowanych, szalonych, pozytywnych zmieniają się w kogoś nie do poznania.. Uczestniczą w jakiś wyścigach nie wiem o co, i próbują udowodnić innym nie wiem co... Na owym spotkaniu dano mi odczuć mniej więcej to, że jestem głupia w porównaniu do tej osoby, że nic nie wiem o sytuacji jaka panuje w kraju odnośnie pracy, że skoro nie pracowałam to nawet nie ma sensu na mnie patrzeć i do mnie mówić gdy był podjęty temat stażów, pieniędzy i pracy, do tego jestem dziadem, którego nie stać na piwo i trzeba rzucić mi reszte kasy tzn 2zł z piwa, ot tak, żebym miała, bo mi brakuje.. Wszystkie moje żarty były odbierane jako nietakt i brak inteligencji, bo jak można porównać brak humoru sarkastycznie do depresji ? skoro ja nie wiem jak wygląda człowiek z depresją.. Przykłady z owych 3 godzin spotkania mogłabym jeszcze opisać, ale po co? To co chciałabym tu przekazać, to to, że bardzo doceniam na dzień dzisiejszy ludzi, moich znajomych dalszych, bliższych, z którymi spotykając się moge powiedzieć co myśle, moge być sobą, a każde moje zdanie nie jest poddane obróbce i analizowane, gdzie nie czuję, żadnej rywalizacji i próby udowodnienia mi w jakim ja żyje ciemnogrodzie, bo przecież ja " w dupie byłam i gówno widziałam", no tak nigdy nie zapomne tego zdania skierowanego do mnie. Ja wiem, że jakbym powiedziała co myślę, wszystko z siebie wyrzuciła to ta znajomość miała by koszmarny koniec, ta osoby już zawsze będzie mi się kojarzyć z tekstem piosenki Kazika " ty masz taką mądrość głupią..". Kwestia tego czy warto trwać w takiej toksycznej znajomości? Nie wiem, czas pokaże. I mimo tego, że po owym spotkaniu czułam sie jak gówno przez chwilę, to po jakimś czasie stwierdziłam, że to nie ja mam problem, że to nie ja próbuję udowodnić moją wyższość innym, i to nie ja mam tu jakieś kompleksy na punkcie swojej wartości, i to nie ja uczestnicze w wyścigach pod tytułem " patrz ile ja już mam, gdzie ja byłam co widziałam i jakie uczelnie skończyłam." Nigdy nie chciałabym się stać takim człowiekiem, z którym ludzie obnoszą się jak z jajem, i się czają, żeby tylko czegoś znowu nie powiedzieć do czego można się przyczepić, nigdy bym nie chciała, by w mojej obecności ludzie czuli się totalnie nie komfortowo jak ja wtedy.. Kiedyś przeczytałam fajny tekst i jakoś został mi w głowie, brzmiał on mnw tak, byśmy byli człowiekiem przy którym inny czuje się jak wtedy gdy zakłada stare, znoszone buty.. jakoś tak to brzmiało, i ja się tego trzymam.. Chce być po prostu ludzka dla ludzi, bo wiem, że w życiu liczy się prostota a nie " tworzenie intelektualnych labiryntów." Jest jeden pozytywny aspekt jaki wyniknął z tej psychoterapii :P doceniłam moich kochanych znajomych, wszystkich, w których coś tam mnie denerwowało, coś mi nie pasowało, to nie ważne, każdy ma jakieś wady, ale jak przy drugim człowieku moge czuć się sobą i mogę mówić co myśle, to już na prawde dużo, i warto to pielęgnować.
Za to inne spotkania były już na prawde przyjemne, i cieszę się, że do nich doszło.. bo kto wie kiedy znowu się zobaczymy jak podróże wzywają..
Poza tym u mnie w porządku, korzystam z wolnego, i na prawde odpoczywam, tworząc sobie różne rzeczy, myślę, że znalazłam swoją pasję, i jest to wspaniale uczucie! bo nigdy nie interesowało mnie coś tak długo jak teraz.. Mam wręcz świra, siedze na allegro, szukam, oglądam, i myślę co by tu stworzyć.. kto będzie miał urodziny, żeby mu coś podarować od <3 Całą moją kase przewalam na rzeczy z plastyka, zero jakiegoś ciucha :P ... Mimo iż dopiero się uczę, i nie zawsze wszystko wyjdzie to  mam radoche wielką, z samego tworzenia.. Także ide korzystać z wolnego, bo już niebawem praktyki codziennie, i biedna Jago będzie wstawać razem ze mną o 5:30 :P gdy bede lecieć na szpital na 7.. Fajnie, znowu tyle przygód przede mną związanych z praktykami, znowu tyle ludzi czeka do poznania, nowe doświadczenia, biały fartuch i to uczucie.. że o to właśnie mi chodziło... ;)

p.s obok na zdjęciu kuchnia moich marzeń..
miłość, wolność i prostota.

wtorek, 22 stycznia 2013

9 czerwiec

Witam, siedze w Jarosławiu, popijam kawke, jest zimowy poranek.. I tak mnie wzięło, żeby może coś napisać o pewnym wydarzeniu, które tak sobie wczoraj wspominałam. Odnośnie dnia 9 czerwca 2012 roku, a więc zaręczyny :) Musze na wstępie przyznać, że w ten dzień byłam okropna! dla pana B... I to chyba dlatego, że była to nasza ósma rocznica... pojechaliśmy w Bieszczady, i jakoś taka byłam rozdrażniona, bo myślałam sobie coś w stylu: i kolejna rocznica, bez jakiś wzniesień, wyjazd jak zwykle w  góry, mimo tego, że kocham góry to wtedy jakoś nic mnie nie cieszyło, przyznam szczerze, że byłam jakaś taka rozczarowana, takie egoistyczne, babskie myślenie. Wychodziliśmy na Szeroki Wierch, a w głowie kotłowały mi się myśli o nas, że tyle lat jesteśmy razem, i nadal nie widać zmian na horyzoncie, dlaczego on jest ciągle taki jak chłopaczek z podwórka i nie chce nic zmieniać w naszym związku.. nie chce się bardziej zaangażować, ile ja jeszcze moge czekać.. Teraz jak tak to analizuje to zdaje sobie sprawe, że chciałam by w końcu doszło do tych zaręczyn, choć potem moje myślenie było całkiem odwrotne hehe, ale to za chwile..  Po drodze dokuczałam mu, byłam jednym słowem naburmuszona :P Nawet góry mnie nie zachwycały.. Gdy w końcu doszliśmy na szczyt, B mówi do mnie żebym usiadła, ja na to, że nie chce, żebyśmy już schodzili, a on dalej żebym usiadła, bo on chce sobie "porozkminiać", no to dobra, usiadłam z wielką łaską :P.. Zaczęłam robić zdjęcia widoczku jaki miałam przed sobą, a on coś buszował w plecaku. Przeleciała mi wtedy taka myśl przez głowe co on tam szuka, może pierścionka, już nawet miałam tak wypalić z lekką szyderą w głosie, ale całe szczęście się powstrzymałam! Nagle patrze a ten wyciąga kwiaty, które niósł zakonserwowane w butelce po wódce :P pomyślałam sobie wtedy, że o.. jednak ma dla mnie prezent na rocznicę, uśmiechnęłam się.. a za chwilke klęka przede mną i wyciąga małe pudełeczko i coś tam gada.. Szczerze mówiąc nie pamiętam co, bo dostałam zawału, pamiętam tylko słowa.." chce wiedzieć czy wyjdziesz za mnie Maju..." coś w tym stylu. Co jest dziwne, nie miałam myśli w głowie wtedy typu, no nareszcie mi się oświadcza! na co wydawało mi się tak czekałam, tylko myślałam sobie " co on wyprawia do cholery?" haha poważnie..Nie mogłam w to uwierzyć, tak już byłam przyzwyczajona do bycia jego dziewczyną, że nie mogłam pojąć tego, że nagle on chce mnie mieć za narzeczoną... Myślałam sobie, że zwariował i po co mi się oświadcza, jednym słowem - spanikowałam. Ze strachu i wzruszenia poleciało mi kilka łez.. nic nie mogłam z siebie wydusić, wtuliłam się w niego mocno.. Po chwili gdy się już uspokoiłam, oglądnęłam śliczny pierścionek, wyluzowaliśmy się troszke on mi mówi: " no dobrze, ale nadal nie odpowiedziałaś mi na pytanie" hehe.. ja do niego już z bananem na gębie mówie : "no przecież, że Tak, tak!"... Posiedzieliśmy wtuleni w siebie jeszcze chwilke, już na widokach nie mogłam się skupić.. Miałam tyle w sobie emocji.. Po jakimś czasie postanowiliśmy już iść, wracało nam się tak wesoło :) On mówił o sobie, tych wszystkich przygotowaniach do tego momentu.. o tym jaki był zestresowany, o tym jak mu doginałam po drodze :P jak mu się śmiać chciało gdy palnęłam zdanie w stylu " ja wiem, czy ja chce wychodzić za mąż..." tak, tak mu dowaliłam :P Ja mówiłam mu o moich odczuciach, i tak sobie rozmawialiśmy, śmialiśmy sięz siebie nawzajem :) Pogoda była w kratke, raz pogodnie a zaraz deszcz.. Gdy w końcu po paru godzinach zeszliśmy na dół, czekała nas długa droga asfaltem do Cisnej, łapaliśmy stopa. Zatrzymało się nam młode małżeństwo, bardzo sympatyczni, rozmawialiśmy tak sobie gdy nagle w pewnym momencie jakieś 10 metrów przed nami wyskoczył na droge ogromny piękny jeleń.. Dobrze, że gość jechał powoli, wszystkim mowe odebrało, a on pogalopował przed siebie... wspaniały widok... A Ci sympatyczni ludzie podwieźli nas prawie do samego końca.. Poszliśmy się ogarnąć do domu w którym wynajmowaliśmy pokój, u bardzo miłej babeczki. Zjedliśmy, i na wieczór wyszliśmy pospacerować, udaliśmy się do najsłynniejszej knajpy w Cisnej i najbardziej charakterystycznej - Siekierezady. Strzeliliśmy se piwko ich wyrobu. Później odbył się koncert jakiś fajnych gości, a my piliśmy sobie i gadaliśmy, potem zamówiłam dla nas po wściekłym psie, było na prawde świetnie :) Późnym wieczorem wróciliśmy do kwaterki, i również było świetnie, ale to już zbyt osobiste na relacje blogowe ;)... Nad ranem zjedliśmy kanapeczki z pastą rybną, mimo sporych zakwasów wybraliśmy się zaliczyć kolejny szczyt, tym razem Okrąglik, mniej znany, mniej uczęszczany, niższy, ale również piękny.. Humory nam dopisywały.. Już potrafiłam się skupić na tym co widziałam, mijaliśmy kolorowe żuki, fioletowe ślimaki, , minęliśmy miejsce wypadku lotniczego, który miał miejsce już ileś lat temu.. Zaliczyliśmy Okrąglik, i wróciliśmy do Cisnej. Tam na pierogi i piwko. Wieczorem rozpętała się niesamowita burza... piorun za piorunem, widoki nieziemskie.. coś wspaniałego.. Siedzięliśmy sobie w pokoju i patrzyliśmy przez okno jak leje i jak się błyska.. Wspaniale było wsłuchiwać się w te odgłosy. Bieszczady są jednym z moich ulubionych miejsc na Ziemi. Wiem, że mało widziałam, i pragnę zachwycić się wieloma nieznanymi mi jeszcze widokami, ale wiem, że nigdzie nie będzie tak jak tam. Mogłabym tam zamieszkać, kocham te klimaty.. Od tamtego dnia jeszcze bardziej pokochałam góry.. Mimo, iż tęsknie za widokiem morza, którego nie widziałam 7 lat, to góry są dla mnie bardziej pociągające, w górach czuje się spokój, wolność i magie prostoty życia.. a ja tam czuję się sobą..
Tak wyglądały te jedne z najpiękniejszych dni jakie przeżyłam. Bardzo lubie wspominać ten czas, dlatego chętnie dzielę się tymi przeżyciami tutaj.
Póki co.. musze zejść z tej chmury, na której lubie się bujać, i iść zdać angielski, potem pouczyć się na egzamin..
Pozdrawiam wszystkich odwiedzających.
M.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Mieszkańcy

Nowy rok, jakiś taki nie zimowy.. Każdego pierwszego dnia stycznia otwieram kopertę i czytam list, który napisałam dokładnie rok temu, robie tak od 2001 roku, także mam tych listów sporo. Piszę w nich o przeżyciach w danym roku, podsumowuję co się wydarzyło dobrego i złego.. Fajna sprawa, wiem przynajmniej, że mi to nie zniknie tak jak może się stać z wirtualnym pamiętnikiem ( jak się z resztą już zdarzyło). Tak czy siak, lubię sobie porównywać te listy do siebie, z roku na rok widać różnicę w myśleniu.. ;) Ostatnio kuzynka poprosiła mnie o pomoc w napisaniu pracy z bioetyki, zaglądnęłam więc w moje notatki z filozofii, szukałam, czytałam, wspominałam... Jedno co mnie przeraziło to to, że tak mało pamiętam z wiedzy jaką wtedy posiadałam, ja chyba mam jakiś wadliwy mózg, bo na prawde tak wiele mi z głowy ucieka.. Natomiast drugie co mi wpadło na myśl to to, że studiowanie tej całej filozofii odbiło się na mnie pod względem podejścia do życia ( niestety nie pod względem zapamiętania teorii wszelakich filozofów..) Teraz, gdy jestem tu gdzie jestem, a czuję się bardziej " na ziemi", to do tej pory walcze wewnętrznie z niektórymi narzucanymi schematami, i nie potrafie rozmawiać z wszystkimi ludźmi.. może i potrafię, ale męczą mnie i irytują swoim stylem bycia. Na przykład, do tej pory mam w sobie taką wewnętrzną walkę z modą, tak z modą... Czasem znajduję się wśród super ubranych dziewczyn, które co chwile mają jakiegoś nowego ciucha, i jakoś nim siebie wyrażają, ale czasem przypominam sobie moją promotorkę, która już na zawsze zostanie w mojej pamięci jako wyjątkowa osoba, z tego względu, że wydawała się kompletnie wolna od wszelkich łańcuchów. Jeździła starym składakiem paląc przy tym peta, miała włosy roztrzepane na wszystkie strony, ubrana była kompletnie niemodnie, tzn stare, niefirmowe adidasy, przydługawe swetry, i zawsze spodnie.. Na moją obronę przyszła i wyglądała jak zwykle prócz tego, że założyła spódnicę w kratkę i sandały, hehe pozytywnie na prawdę.. Do tego była bardzo mądrą kobietą! feministka, z wielką pewnością siebie, takie przynajmniej sprawiała wrażenie. Podziwiam tą kobietę w pewnym stopniu, i sama nie przywiązuję wagi do mody prawie wcale, ale też lubię dobrze wyglądać, tak po swojemu, i lubię mieć coś nowego, ale nie lubię gadać o ciuchach, butach, torebkach,nowinkach, kompletnie mnie to nie interesuję, i takie dziewczyny omijam szerokim łukiem. Omijam również takich ludzi, których przerastają takie sytuacje jak np kolokwium, albo egzamin, którzy są tacy... schematyczni, rzeczowi.. nie wiem jak ich nazwać, a są tacy ludzie cholera. Dawniej myślałam, że wszyscy mają jakąś głębie, i małego filozofa w sobie, że analizują swoje zachowanie, starają się być lepsi dla drugiego, ale jednak nie.. Jednak są tacy, którzy żyją z dnia na dzień, nie patrzą na innych i wszystko jest dla nich takie... oczywiste. Takich ludzi doskonale odzwierciedla wiersz J.Tuwima, który zapodam na sam koniec. Teraz jestem tu, studiuję pielęgniarstwo, spotykam się z cierpieniem ludzkim, i wiem, że samym dobrym, optymistycznym słowem człowieka się nie uleczy, i że sa takie sytuacje w których nie wystarczy powiedzieć " jakoś to będzie, trzeba odnaleźć się w każdej sytuacji", ( czego nauczyła mnie filozofia) Żeby to zobrazować mogę przytoczyć przykład z życia wzięty. Będąc na praktykach na chirurgii, był pewien pan, którego przywieźliśmy po operacji do sali wybudzeń. Każdy taki pacjent jest podłączony do monitora, który mierzy parametry życiowe. U niektórych po operacjach, zabiegach wszystko było mnw w porządku, ale u niektórych pojawiały się dolegliwości, np nudności, wysokie lub niskie ciśnienie, przyspieszone tętno, dreszcze, no i ból oczywiście itd. Temu Panu było strasznie zimno, miał dreszcze, i coś go tam bolało, juz niepamiętam. Gdy tak chodziłam po salach i sprawdzałam kto jak się czuję, on cały się trząsł pod stertą kocy i mowi do mnie, że boli go, ja wtedy pomyślałam, że dostał już coś, więc pewnie tak musi być, że ma boleć, i mówie do niego coś w stylu, że musi to przejść, że niedługo ból minie. Po jakimś czasie znowu tam przyszłam, i widzę, że pielęgniarka daje mu leki do kroplówki i mówi " boli pana? dobrze, już podajemy leki, zaraz przejdzie" Pomyślałam cholera, mogłam to zgłosić, a pomyślałam właśnie tak jak pomyślałam, schematycznie. Wtedy dotarła do mnie powaga sytuacji, że człowiek cierpiał, rosły, wielki chłop, bardzo sympatyczny, ale cierpiał. Wiem, że dopiero się uczę, mi i tak leków podawać nie wolno, ale mimo wszystko.. Zrozumiałam wtedy, że czasem są takie sytuacje, które człowieka przerastają, w których nie jest sobą, i własnie z takimi ludźmi będę kiedyś pracowała. Przede mną długa droga, wiem to.. od lutego praktyki, teraz sesja. Mam aktualnie w domu chorego domownika Hektora, mojego psa, który ma już 13 lat, stawy mu siadają, od kilku dni chodzi w nocy po całym domu i spać nie może, zrobi kupe nieświadomie pod siebie, także jest nieciekawie jednym słowem.. ale nie mam zamiaru panikować, to jest starość, i wiem, że teraz będzie już tylko gorzej, ale chce z nim być, po prostu być.
Poza tym marzy mi się mieć prawdziwych przyjaciół od serca tak za 10 lat, którzy wpadają do nas bez zapowiedzi, ja częstuję ich ciasteczkiem z metalowej puszki jak Bukietowa, nalewam herbatki, kawki, rozmawiamy, ale nie o pieniądzach, po prostu o życiu, szczerzy, nie udający jak to u nas wszystko nie jest super. A teraz z czasem widze, że ludzie naokoło się zmieniają, zaczynają gadki od pracy od tego kto jaką ma nową fuchę, jak wykombinował , że ma kolejną 1 przed trzema zerami. Ci znajomi są tacy.. materialni cholera. Pieniądze zmieniają człowieka, kiedyś ten temat był taki odległy, myślelismy gdzie tu iść razem na miasto, napić się piwka, gdzie wyjechać razem na wakacje, a teraz spotykamy się i rozmawiamy jak by tu nam się żyło lepiej.. brac kredyt czy nie? zmienić prace czy nie? zrobić dziecko teraz czy nie? Cholera, dorosłość mnie dogania...

" Mieszkańcy"

Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.

Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.

Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.

I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc - widzą wszystko oddzielnie
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...

Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.

I znowu mówią, że Ford... że kino...
Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.

Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.

I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.

Potem się modlą: "od nagłej śmierci...
...od wojny... głodu... odpoczywanie"
I zasypiają z mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie.